piątek, 31 sierpnia 2012

Zapachy essence like a... już niedługo w Polsce :)

Pamiętacie, jak kilka miesięcy temu pokazywałam wam zapowiedź pierwszej linii zapachów essence? Byłam ich wtedy ogromnie ciekawa, jednak spodziewałam się, że mogą nie dotrzeć do Polski. Mam dla was jednak dobrą informację - drogerie Super-Pharm, które wprowadzają ostatnio coraz więcej szaf essence, zdecydowały się poszerzyć ofertę właśnie o zapachy z linii like a...



Wszystkie zapachy w linii będą dostępne w pojemnościach 50 ml (29,99 zł) i 10 ml (13,99 zł) wraz z testerami. Seria powinna pokazać się w sklepach już wkrótce, ponieważ od 20 września do 3 października objęta zostanie promocją -20%.

W internecie, zwłaszcza na zagranicznych blogach, pojawiło się już całkiem dużo opinii na temat poszczególnych zapachów. Do tej pory nie przyglądałam im się zbyt uważnie, myśląc, że i tak nie będę miała okazji znaleźć ich w sklepie. Cieszę się, że będzie można skorzystać z testerów i wypróbować zapachy na własnej skórze. Bardzo podobają mi się opakowania 50 ml i chyba właśnie na nie się zdecyduję, bo mniejsza pojemność nie wypada korzystnie cenowo.

Macie już jakiś rodzaj like a... na oku? :) Jeśli chodzi o nazwy, najładniejsza według mnie to like a walk in the summer rain.

Em

czwartek, 30 sierpnia 2012

Produkty, które zużyłam - część II (balsamy i masła do ciała)

Kilka słów wyjaśnienia: produkty, które zużyłam to cykl wpisów o produktach, które zużyłam. Wiem, że nie wszyscy mogli się zorientować, dlatego tłumaczę. A tak naprawdę, to po prostu nie wiem co napisać w tym wstępie, dlatego przejdźmy już dalej :) Pierwszą część, w której opisywałam zużyte żele pod prysznic, znajdziecie TU.

Większość produktów nie została jeszcze z różnych powodów opisana na moim blogu. Dziś jednak znalazło się tu także dwóch moich ulubieńców, o których na jakiś czas zapomniałam. Najwyższy czas napisać wam o nich więcej.

Jak już kiedyś wspominałam, rzadko kupuję ponownie ten sam produkt, nawet jeśli był on bardzo dobry. Jest jednak kilka wyjątków i do nich właśnie należą dwa kosmetyki do ciała marki Joanna.

JOANNA NATURIA MASŁO DO CIAŁA Z KAWĄ Ostatnie pudełko tego masła zużyłam już jakiś czas temu, a że pamięć czasem lubi płatać figle, zacytuję samą siebie (opisywałam dwa masła: ulubione kawowe i równie dobre waniliowe). Serię Joanna Naturia po raz pierwszy testowałam jeszcze w liceum i od razu przypadła mi do gustu, masła te są więc moim hitem od lat. Dostępne zapachy to truskawka, wanilia i kawa i to właśnie dwa ostatnie całkowicie skradły moje serce. Aromaty kawy i wanilii, które oferuje nam Joanna, są po prostu idealne. Nie ma w nich nic ze sztucznego, chemicznego smrodku, który często dostajemy w pakiecie z tego typu "jadalnymi" aromatami. Zwłaszcza zimne miesiące są doskonałym czasem, by otulić się zapachem kawy z mlekiem lub wanilii z przyprawami. Jeśli zastanawiacie się, czy dobre właściwości pielęgnacyjne produktów idą w tym przypadku w parze ze smakowitymi zapachami, to macie moje zapewnienie, że zdecydowanie TAK! Nie jestem pewna, czy poradziłyby sobie z bardzo suchą skórą, ale w moim przypadku spisują się świetnie. Nawet nie wiem ile opakowań zużyłam do tej pory, z pewnością sporo.

JOANNA FRUIT FANTASY KREM DO CIAŁA SOCZYSTA MALINA Każdy, kto lubi malinową mambę, musi wypróbować ten krem. Zapach idealnie odwzorowuje tę ulubioną w dzieciństwie (i nie tylko) gumę rozpuszczalną. Humor poprawiał mi też różowo-różowy kolor kremu. Produkt łatwo się rozsmarowuje i szybko wchłania, jednak stopień nawilżenia skóry określiłabym jako średni, z pewnością niższy, niż w przypadku masła kawowego.

SORAYA MOISTURIZING SPA NAWILŻAJĄCY BALSAM DO CIAŁA To zdecydowanie jeden z tych produktów, które wydawały mi się zbyt nudne, żeby poświęcać im cały wpis. Balsam Soraya był bardzo przyjemny w stosowaniu: opakowanie z pompką, stosunkowo lekka konsystencja, bardzo szybkie wchłanianie, delikatny zapach, dobry stopień pielęgnacji. Kosmetyk jak najbardziej godny polecenia, jednak nie wiem, czy do niego wrócę. Brakuje mu chyba tego czegoś.

BALEA BODYBUTTER MANGO Z tego masła nie byłam zbyt zadowolona i zużycie go do końca szło mi dość opornie. Konsystencja była bardzo twarda, zbita, produkt ciężko się rozprowadzał i wchłaniał, a efekty pielęgnacyjne nie były oszałamiające. Zapach nie miał zbyt wiele wspólnego z mango, a drobinki rozświetlające po pewnym czasie zaczęły mi przeszkadzać.

JOANNA NATURIA BALSAM DO CIAŁA Z GREJPFRUTEM Wszystko na jego temat przeczytacie TU. W skrócie: zapach na tak, działanie na nie.

BIELENDA BEAUTY MILKY JOGURTOWY MUS DO CIAŁA Obawiałam się, że zapach tego produktu może być trochę sztuczny i niestety tak właśnie było. Chemiczny, mleczno-waniliowy, nie na tyle uciążliwy, żeby rzucić mus w kąt, czasem jednak męczący. Konsystencja i wchłanianie dość przyjemne, jednak nawilżenie przeciętne. Nie kupiłabym ponownie, choć mam ogromną ochotę wypróbować inne produkty do ciała marki Bielenda.

Tym razem jest pół na pół, z pewnością polecam wam masło kawowe, krem malinowy i balsam Soraya, trzy pozostałe produkty możecie sobie odpuścić. Ciekawa jestem, czy używałyście któregoś z tych kosmetyków i czy zgadzacie się z moją opinią. A może wręcz przeciwnie?

Em

środa, 29 sierpnia 2012

RANKING NOWOŚCI ESSENCE + nail art, create your own... ring | peel off base coat

Dzisiejszy wpis kończy cykl dotyczący jesiennych nowości essence. Nie znaczy to oczywiście, że nie zdecyduję się na zakup innych produktów, jednak postanowiłam zrobić krótkie podsumowanie już teraz. Najpierw jednak chciałabym pokazać wam jeszcze dwie nowości, o których tylko krótko wspomnę.

Zestaw trzech pierścionków w różnych rozmiarach nosi nazwę 01 change me! love me!, został wyprodukowany w Chinach i kosztuje 8,99 zł.

essence moonlight 02 into the night + essence nail art twins glitter topper 07 blair
Trochę się tym zestawem pobawiłam, wypróbowałam różne lakiery do paznokci i ostatecznie rzuciłam wszystko w kąt. Sam pomysł jest świetny - dostajemy trzy plastikowe pierścionki i możemy pomalować je swoim ulubionym lakierem. Jeśli efekt nam się nie spodoba lub znudzi, zmywamy wszystko i zaczynamy od początku. Mnie nie odpowiada jednak ani wielkość, ani kształt tych pierścionków, więc na pewno nie będę ich nosić, co najwyżej wykorzystam ten pomysł odnawiając jakąś starą biżuterię. Żeby uzyskać dobry efekt, potrzebne są dwie warstwy super kryjącego lakieru, z rzadszymi zabawa może trwać w nieskończoność.


Baza ma 10 ml, została wyprodukowana w Luksemburgu i kosztuje 9,99 zł.

Baza ta pojawiła się już w edycji limitowanej ready for boarding i poświęciłam jej nawet osobny wpis. Jest to ten sam produkt, na paznokciach zachowuje się identycznie (czyli tak sobie), więc jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, zapraszam do podlinkowanej notki.


RANKING NOWOŚCI ESSENCE - JESIEŃ/ZIMA 2012
wszystkie wpisy dotyczące produktów są podlinkowane pod ich nazwami






6. nail art, peel off base coat

7. nail art, create your own... ring, 01 change me! love me!


Mam nadzieję, że ten cykl wpisów choć trochę pomógł wam zdecydować, na co spośród jesiennych nowości essence warto zwrócić uwagę :)

Em

P.S. Produkty zostały mi przekazane do pokazania na blogu.

wtorek, 28 sierpnia 2012

(nowość, swatche) essence pure skin, anti-spot moisturizing make-up, 01 beige

Produkt, o którym wam dzisiaj napiszę, był dla mnie największym zaskoczeniem jeśli chodzi o nowości essence. Niepozorny, pochodzący z serii, do której jakoś nigdy nie byłam przekonana... przyznaję, że sama raczej bym nie zwróciła na niego uwagi. Dziś podzielę się z wami pierwszymi wrażeniami i swatchami, jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że po tak krótkim czasie nie można tego wpisu nazwać recenzją. Miejcie to na uwadze.




Ma 30 ml, został wyprodukowany w Niemczech, jest ważny 12 miesięcy od otwarcia i kosztuje 14,99 zł.



Oczywiście pierwsze o czym pomyślałam, to że podkład na pewno będzie dla mnie za ciemny. Nigdy nie odnajdowałam się nawet w najjaśniejszych odcieniach oferowanych przez essence. Pierwszy swatch na ręce zapowiadał się jednak zadziwiająco dobrze, więc już bez większych oporów postanowiłam wypróbować produkt na twarzy. Nie wiem na ile jest to zasługa tego, że prawdopodobnie trochę się jednak w ostatnich miesiącach opaliłam (mimo filtra 50+), a na ile samych właściwości podkładu, ale odcień bardzo dobrze stopił się z moją skórą. Pierwsze wow! Producent obiecuje całkowite krycie, jednak według mnie jest ono średnie (i bardzo dobrze). Podkład jest - jak sama nazwa wskazuje - nawilżający, więc zakładam, że przeznaczony dla skóry suchej/normalnej, czyli akurat dla mnie. Oczywiście i tak wcześniej nakładam krem, jednak muszę przyznać, że konsystencja jest bardzo przyjemna, łatwa w aplikacji. Jeśli już mowa o aplikacji - zdecydowanie polecam palce, produkt nakładany pędzlem zrobił mi na twarzy okropną maskę i podkreślił suche skórki. Odpowiednio nałożony ujednolica skórę, pozostawia naturalny blask, i - czym byłam naprawdę zaskoczona - sprawia, że pory są znacznie mniej widoczne. Nie testowałam go jeszcze w ekstremalnych warunkach, ale trwałość też na razie całkowicie mi odpowiada.

Góra: essence pure skin, anti-spot moisturizing make-up 01 beige
Dół: 1. essence my skin, tinted moisturizer light skin | 2. Alterra Getonte Tagescreme
3. Bourjois Healthy Mix 51 Vanille clair | 4. Rimmel Match Perfection Gel 100 Ivory
5. essence soft touch mousse make-up 04 matt ivory


Porównałam go z innymi najjaśniejszymi odcieniami (Bourjois, Rimmel, essence) i dwoma kremami tonującymi (essence, Alterra). Nie jest z pewnością tak porcelanowy jak Bourjois, jednak wciąż mimo wszystko jaśniejszy niż większość typowych drogeryjnych podkładów. Do tej pory moim zdecydowanym ulubieńcem był podkład w żelu Rimmel, ale nie wiem, czy wkrótce nie zmienię zdania... Nowy podkład essence jest według mnie zdecydowanie warty uwagi, zwłaszcza jeśli macie suchą skórę.


Szafy zaopatrzone są na szczęście w testery, więc będziecie mogli sprawdzić odcień i konsystencję jeszcze przed zakupem. Oglądałam dziś w Douglasie inne nowości i zauważyłam, że producent tym razem postawił na jasne odcienie w produktach do twarzy. Za to ogromny plus!


A na deser jeszcze moje (trochę kolorystycznie przekłamane) dzisiejsze paznokcie: essence blossoms etc... 05 forget-me-not + essence nail art special effect! topper 03 hello holo. Niezapominajkowy lakier już niestety trochę zgęstniał i ciężko się z nim pracuje, ale wciąż należy do moich ulubionych.

Miłego wieczoru!

Em

P.S. Produkt został mi przekazany do pokazania na blogu.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

(nowość, swatche) essence multi action waterproof mascara

Wśród nowości essence znalazły się dwa nowe rodzaje kultowego tuszu multi action (waterproof i blackest black). Od początku byłam nimi zainteresowana, bo różowa wersja należy do moich ulubionych produktów.







Tusz ma 9 ml, został wyprodukowany w Luksemburgu, jest ważny 6 miesięcy od otwarcia i kosztuje 11,99 zł.




essence multi action smokey eyes | multi action waterproof | I love extreme


Niestety nie mam różowej wersji multi action, więc porównanie zrobiłam z dwoma innymi tuszami essence - multi action smokey eyes i I love extreme. Jak widać, szczoteczka wodoodpornej maskary jest dość mała i zgrabna. Z pewnością operuje się nią dużo łatwiej niż słynną ogromną szczotą I love extreme.




Efekt na rzęsach jest według mnie podobny do tego, jaki uzyskać możemy za pomocą podstawowej wersji różowej. Producent zapewnia, że tusz jest wielofunkcyjny: pogrubia, wydłuża i podkręca i rzeczywiście tak jest, choć najwidoczniejsze jest zdecydowanie pogrubienie. Trochę skleja i może czasem zostawiać grudki, więc dobrze jest zaopatrzyć się w jakąś dodatkową szczoteczkę. Efekt jest według mnie świetny (gdyby tylko moje rzęsy się tak nie plątały...) i z samego tuszu jestem naprawdę zadowolona.

Jeśli chodzi o wodoodporność, zdecydowanie spełnia moje oczekiwania. Nie ma mowy o żadnych smugach tuszu pod oczami, nawet po prysznicu czy kąpieli w basenie. Wadą jest niestety to, że trochę się osypuje - w ciągu dnia nieznacznie, ale bardziej ekstremalnych warunków (całonocna impreza, popołudniowa drzemka) z pewnością nie przetrwa w stanie idealnym. 

Największą jego wadę odkryłam, kiedy pierwszy raz postanowiłam go zmyć. Przypomniało mi się, dlaczego wodoodporne tusze do rzęs nie należą do moich ulubionych - ani trzy różne płyny micelarne, ani oliwka nie dały mu rady. W końcu się poddałam i następnego dnia obudziłam z pięknymi resztkami tuszu pod oczami. Problemy ze zmywaniem występują w przypadku wielu wodoodpornych produktów, jednak nie wiem, czy to jest na moje nerwy...

Szczoteczka, efekt, trwałość przy kontaktach z wodą - wszystko na plus. Lekkie osypywanie się nie jest dla mnie ogromnym minusem, ale aż takie problemy ze zmyciem produktu już zdecydowanie tak. Tusz jest dobry, jednak z pewnością będę go używać głównie wtedy, kiedy ta wodoodporność będzie mi rzeczywiście potrzebna (lato się co prawda kończy, ale zima ze śniegiem i wyjazdami na narty dopiero przed nami).

Inne wpisy o jesiennych nowościach essence:

Pierwsza osoba, która wygrała w moim konkursie nie zgłosiła się do mnie, więc wytypowałam kolejnego zwycięzcę - klik.

Em

P.S. Produkt został mi przekazany do pokazania na blogu.

niedziela, 26 sierpnia 2012

(nowość, swatche) essence colour&go, 107 naughty and pink!

Nigdy nie byłam ogromną fanką serii essence colour&go. Uważam, że firma wiele straciła na wycofaniu lakierów multi dimension. Ucieszyła mnie więc informacja o kompletnej metamorfozie tych produktów. Zmienił się nie tylko wygląd, ale także pojemność, formuła, pędzelek, no i oczywiście cena.

Nowe lakiery colour&go występują w 44 odcieniach, mają 8 ml pojemności, zostały wyprodukowane we Francji i kosztują 6,99 zł.



W mojej opinii wygląd opakowań zmienił się na plus. Jestem też fanką nowego pędzelka, zdecydowanie wolę takie szerokie, znacznie lepiej się z nimi pracuje. Nie podoba mi się jednak wzrost pojemności (kto zużywa lakiery do końca...) i oczywiście ceny.



Odcień lakieru bardzo mi się podoba (jest ciemniejszy niż na zdjęciach, niestety mój aparat wariuje przy takich kolorach, więc przypatrzcie mu się uważnie w sklepie, jest dokładnie taki jak w butelce). Typowy mocny, rzucający się w oczy róż. Nie jestem do końca przekonana do nowej formuły lakieru, za jednym razem aplikacja jest  całkowicie bezproblemowa, za innym lakier bąbelkuje i zostawia smugi. Nie udało mi się jeszcze rozgryźć od czego zależą aż takie różnice. Żeby uzyskać ładny efekt potrzebne są dwie warstwy lakieru. Największym minusem jest dla mnie trwałość, która nie sprostała nawet moim oczekiwaniom. Jeśli lakier wytrzyma u mnie 2-3 dni, już jest super. Ten jednak odpryskuje przed upływem doby, a zawsze używam go z bazą i top coatem. Wiem jednak, że może to być wina po prostu moich paznokci, więc nie zrażajcie się do niego od razu.

107 naughty and pink!, mimo że bardzo ładny, z pewnością nie jest unikatowy. W mojej kolekcji znalazłam jego idealny zamiennik - whoom! boooomm!! 04 roy's red, który zresztą jest jednym z moich ulubionych lakierów dzięki formule (jednowarstwowiec!) i właśnie odcieniowi.

Lakier mi się podoba, gdyby jeszcze tylko trwałość była choć odrobinę lepsza... Myślę, że poszczególne odcienie mogą się między sobą bardzo różnić jakością, więc pewnie zaryzykuję i kupię za jakiś czas inny kolor. Wybór jest całkiem spory :)

Inne wpisy o jesiennych nowościach essence:
stay all day, long lasting eyeshadow, 08 the magic must go on
colour arts pigments, 18 little mermaid
multi action, waterproof mascara

Em

P.S. Produkt został mi przekazany do pokazania na blogu.

sobota, 25 sierpnia 2012

(nowość, swatche) essence colour arts pigments, 18 little mermaid

Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam zapowiedź serii essence colour arts, bardzo spodobał mi się duży wybór odcieni. Po jakimś czasie emocje trochę opadły, pooglądałam też różne swatche w internecie i mimo, że wciąż wiele kolorów mi się podoba, jednak nie wykupię ich wszystkich :)







Pigmenty mają 1,4g, zostały wyprodukowane w Polsce, są ważne 6 miesięcy od otwarcia (ciekawe, czemu tylko tyle...) i kosztują 10,99 zł.





Opakowanie jest dość małe, ale praktyczne. Jeśli lekko nim wstrząśniemy, przez dziurki wydostanie się odpowiednia ilość produktu, dlatego ja swoją naklejkę ochronną wyrzuciłam od razu do kosza. 



essence colour arts pigments 18 little mermaid - dwie warstwy


Mój odcień, czyli 18 little mermaid, to niebieski ze srebrnymi drobinkami. Muszę przyznać, że pigmentacja jest naprawdę dobra, zwłaszcza jeśli produkt nakładamy na mokro (ja robię tak zwykle ze wszystkimi sypkimi cieniami, bo wtedy mniej się osypują). Pigment równomiernie nakłada się na powiekę, nie tworzy placków, łatwo się rozciera, a kolor jest wyrazisty. U mnie po kilku godzinach zbiera się w załamaniach powieki, ale baza rozwiązuje ten problem.



Do zdjęć pigment nałożyłam na sucho, palcem, jedynie przy dolnej powiece pomagając sobie pędzelkiem. A teraz wyobraźcie sobie, jaki efekt można uzyskać, aplikując wcześniej bazę i wzmacniając kolor wodą. Przy robieniu kolorowych makijaży na pewno sprawdzi się świetnie.

Producent zapewnia, że pigmentów używać możemy także na inne sposoby. Żeby uzyskać ładny efekt na paznokciach, trzeba jednak zużyć dużo produktu, robi się bałagan, a i tak ostatecznie byłoby lepiej, gdybyśmy po prostu pomalowali je zwykłym lakierem. Możliwe, że efekt byłby ładniejszy przy innych odcieniach, jednak raczej nie będę próbować. Na usta pigment nakłada się tak jak każdy inny sypki cień, czyli trzeba się trochę namachać, ale efekt jest. Dla mnie te pigmenty to po prostu sypkie cienie do powiek, w tej roli spisują się najlepiej.

Uważam także, że nie warto wydawać pieniędzy na akcesoria z serii colour arts. Bazy do ust, oczu i paznokci spokojnie możemy zastąpić produktami, które już mamy, małe plastikowe słoiczki mają bardzo wygórowaną cenę (5,99 zł) i jedynie aplikator trochę mnie kusi (nie mam takiego, a myślę, że dobrze by się sprawdził do nakładania pigmentów na powieki).

Mam ochotę na jeszcze przynajmniej kilka odcieni, ale nie wiem, czy się na nie zdecyduję. Mimo całego uznania dla efektu, jaki można uzyskać za pomocą pigmentów, i tak wiem, że częściej będę sięgać po wygodniejsze cienie prasowane. Ostatecznie jednak zdecyduję dopiero w sklepie, więc kto wie... :)

Inne wpisy o jesiennych nowościach essence:
stay all day, long lasting eyeshadow 08 the magic must go on
colour&go nail polish, 107 naughty and pink!
multi action, waterproof mascara

Em

P.S. Produkt został mi przekazany do pokazania na blogu.

czwartek, 23 sierpnia 2012

(nowość, swatche) essence stay all day, long lasting eyeshadow, 08 the magic must go on

Rozpoczynam dziś serię postów o nowych produktach w stałym asortymencie essence. Na razie nowości można spotkać w niektórych drogeriach Super-Pharm, ale już wkrótce powinny pojawić się także w każdej innej szafie essence.



Jednymi z produktów, na które czekałam najbardziej, były nowe odcienie cieni do powiek w kremie stay all day: 07 jim-me blue, 08 the magic must go on i 09 for fairies.

Cienie mają 5,5g, zostały wyprodukowane w Niemczech, są ważne 12 miesięcy od otwarcia i kosztują 11,99 zł.




Odcień 08 the magic must go on to jasny fiolet z różowymi drobinkami. Byłam nim od początku zainteresowana, bo bardzo lubię wykonywać makijaż oczu w takich odcieniach.

stay all day long lasting eyeshadow 08 the magic must go on - dwie warstwy
Pierwsze testy produktu niestety mnie rozczarowały. Mam już dwa inne odcienie cieni stay all day (04 stars & stories i 06 rock chic) i byłam przekonana, że nowe będą różnić się jedynie kolorem. Niestety, jest to zupełnie inny produkt. Konsystencja jest bardziej miękka (coś jak w edycji a new league), a sam cień znacznie gorzej napigmentowany.


Samodzielnie na powiece nie wygląda dobrze, chyba że ktoś lubi naprawdę ekstremalnie delikatne kolory. Postanowiłam więc wypróbować go po prostu jako bazę pod inne cienie i tu na szczęście sprawdził się - jak wszystkie inne cienie w kremie essence - fantastycznie. 

Inglot 420 Pearl | essence stay all day 08 the magic must go on + Inglot 420 Pearl


Najlepsze połączenie, jakie do tej pory dla niego znalazłam, to to z jednym z moich ulubionych cieni Inglot - 420 Pearl. Szaro-fioletowy odcień położony na essence stay all day, staje się dużo bardziej wyrazisty.  Dodatkowo, cień w kremie świetnie spisuje się jako baza - przedłuża trwałość i zapobiega zbieraniu się produktu w załamaniach powieki. Ja co prawda z przyzwyczajenia i dla pewności i tak zawsze stosuję bazę Urban Decay, ale na potrzeby tego wpisu na kilka dni z niej zrezygnowałam i muszę przyznać, że nie zauważyłam znacznej różnicy.

Tak do końca nie wiem, jak powinnam ocenić ten kosmetyk. Początkowo bardzo mnie zawiódł, zwłaszcza brakiem pigmentacji, jednak trzeba przyznać, że jako baza pod inne cienie sprawuje się świetnie. Nie żałuję więc, że mam go w swojej kolekcji, jednak jeśli inne nowe odcienie mają podobną formułę, dwa razy zastanowię się nad ich zakupem.

Mam nadzieję, że seria postów o nowościach essence pomoże wam zdecydować, na jakie produkty warto zwrócić uwagę tej jesieni :) A do północy macie jeszcze czas, by zgłosić się do konkursu, w którym do wygrania jest róż essence miami roller girl.


P.S. Produkt został mi przekazany do pokazania na blogu.