środa, 28 sierpnia 2013

Gdzie nad morze? Wyspa Sobieszewska!

Czy zanudzę was na śmierć kolejny raz wspominając o tym, że KOCHAM MORZE? Najbardziej oczywiście Bałtyk. Mieszkając na południu Polski nie mam jednak często okazji go widzieć, choć staram się korzystać z każdej możliwości. Jako dziecko i nastolatka nad morze jeździłam z rodzicami samochodem. To pozwalało nam znaleźć się na końcu świata, gdzie nie docierały pociągi, autobusy ani nawet busy. Potem, kiedy wakacje zaczęłam planować sama, szukałam miejsca, do którego bez problemu można dostać się pociągiem, ale które jednocześnie może zaoferować spokój i puste plaże. Studiując mapę polskiego wybrzeża miałam wrażenie, że takich miejsc nie ma. Potem na szczęście pojechałam na Morską Ferajnę.




Pierwsze kolonie blogerów organizowane były wraz z miastem Gdańsk, więc musiały się odbyć na jego terenie. Nigdy nie spędzałam wakacji w nadmorskim dużym mieście, więc nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Nie byłam przekonana do gdańskich plaż (pewnie wszędzie tłumy!), ale nie mogłam też przecież przepuścić jakiegokolwiek blogowego wyjazdu nad morze (tak, jestem tą osobą, która po całym dniu prelekcji na jesiennym Blog Forum Gdańsk telepie się tramwajem na molo, gdzie wytrzymuje w czapce i szaliku pięć minut, ale w końcu jest NAD MORZEM i musi je zobaczyć). Kolonie zorganizowano na Wyspie Sobieszewskiej. Mimo znacznego oddalenia od centrum Gdańska, należy ona do miasta i można na nią dojechać zwykłym autobusem.

Morze jest oczywiście piękne jak wszędzie, nie ma nad czym się rozwodzić. Wyspa Sobieszewska może się jednak pochwalić także szerokimi, piaszczystymi plażami, które nawet w trakcie długiego sierpniowego weekendu nie były przepełnione.

Tak to wyglądało, kiedy w sobotni wieczór (przypominam, długi weekend!) wybrałam się na spacer. Cudownie, po prostu cudownie. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak przekonać was, że Wyspa Sobieszewska jest świetnym wyborem na miejsce spędzenia urlopu. Blisko dużego miasta, więc w przypadku złej pogody zawsze jest co robić, ale jednocześnie w otoczeniu lasów i pięknych plaż. Mieszkaliśmy w ośrodku Alma 2, który również jak najbardziej mogę wam polecić.

Miało być o koloniach, a ja znów rozpisałam się o morzu. Więcej relacji z wyjazdu znajdziecie pod #morskaferajna na facebooku. Czworo niezastąpionych organizatorów, czyli Ilona z Blogostrefy, Ewa z Miasta Gdańsk oraz Tomek i Bartek ze Studium Przypadku wraz z Heniem z Tesco zajęli się nami na medal przygotowując wszystko i organizując wycieczki i zabawy - jak to na koloniach. Poza łowieniem bursztynów i plażowaniem... 

byliśmy w Ptasim Raju...

na spacerze po Gdańsku...


 przygotowywaliśmy konkursowe kanapki (to moja!)...

i gotowaliśmy z DinnerClub. Między innymi. To były cztery dni pełne dobrych rzeczy.





O to, żebyśmy mieli co jeść i czytać, czym się bawić, myć i smarować zadbali Miasto Gdańsk, Tesco,  ŻywiecOrganique, Ziaja, Puffins i Czarna Owca. Wszystkie te ładne zdjęcia zrobiła Aga.

A teraz najważniejsze, czyli KONKURS. W nagrodę za to, że dotarliście do samego końca wpisu, możecie wziąć w nim udział. Do wygrania jest weekend na Wyspie Sobieszewskiej dla dwóch osób, żebyście sami mogli się przekonać, jakie to świetne miejsce. Po prostu napiszcie, jak byście go spędzili. Może być krótko, może być długo, byle nie wierszem. Zgłaszajcie się zostawiając komentarz pod tą notką (podajcie też swój adres mailowy, żebym mogła się z wami potem skontaktować) lub pisząc na lusterko.em.blog@gmail.com do 5 września. Wybiorę trzy osoby, które przejdą do konkursowego finału, w którym będą brać udział także czytelnicy innych blogów - reszta już niestety nie zależy ode mnie. Powodzenia!

Em

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Bałtycki piasek na paznokciach: Lovely Baltic Sand nr 3 (swatche)


O piaskowych lakierach od kilku miesięcy czytałam na przeróżnych blogach, niektórymi swatchami nawet się zachwycałam, ale jakoś nie mogłam zdecydować się na zakup konkretnego odcienia. W końcu postanowiłam spróbować wybierając coś z najtańszej i najłatwiej dostępnej marki Lovely. Spodobała mi się wersja o numerze 3, czyli błękitna baza ze srebrnymi drobin(k)ami, a po zobaczeniu efektu na paznokciach przepadłam. Od teraz kocham piaskowe lakiery i mam zamiar znaleźć dla nich miejsce w swojej kolekcji.

Lakier ma pojemność 8 ml i można go kupić za 7-8 zł w prawie każdej drogerii Rossmann. 
Ma dość duży, niewygodny pędzelek, ale do pełnego krycia wystarczą dwie warstwy.

Uwielbiam jego piaskową, nieregularną fakturę i to, jak drobinki brokatu błyszczą w słońcu. Z zaobserwowanych reakcji otoczenia wynika, że tego typu świecidełka na paznokciach albo się kocha, albo nienawidzi. Mnie efekt podoba się bardzo, w końcu raz na jakiś czas można zaszaleć :) Fajne jest to, że lakier jest bardzo oryginalny i na blogowych koloniach wystarczył jeden rzut oka na dłonie Stelli z bloga Pół człowiek, pół matka, żebym go bezbłędnie rozpoznała.

Z racji tego, że mój zastępczy aparat nie chwyta zbliżeń, które mogłyby pokazać lakier w całej okazałości, zerknijcie też na Lakierową Manię Mani, a dokładniej TU i TU.

Po tym pierwszym razie, moja ochota na piaskowe lakiery tylko wzrosła. U Mani zobaczyłam czarno-srebrny Paese, na który pewnie wkrótce się skuszę, ale mam ochotę na więcej! Co możecie mi polecić?

Em

piątek, 23 sierpnia 2013

Idealna zawartość wyjazdowej kosmetyczki

Jak już wiecie, ostatni długi weekend spędziłam nad morzem na gdańskiej Wyspie Sobieszewskiej. Dlaczego warto się tam wybrać i jak sami możecie wygrać taką wycieczkę - o tym w najbliższym czasie. 

Dziś pokażę wam, jakie kosmetyki zabrałam ze sobą na drugi koniec Polski. Tym razem udało mi się spakować idealną ich ilość - (prawie) niczego mi nie brakowało, wszystkiego używałam, a ciężar został maksymalnie zmniejszony. Nad morze jechałam sama, autobusem z Krakowa, dlatego mogłam zabrać tylko taką ilość rzeczy, z jaką swobodnie będę mogła się przemieszczać: z domu na dworzec, z dworca do kolonijnego autobusu, z autobusu do domków, w których mieszkaliśmy.





Dodam jeszcze, że udało mi się pożyczyć aparat, którym przez jakiś czas będę robić zdjęcia do notek (mój wpadł na koloniach do piasku). Jest to najzwyklejsza małpka, nie mająca prawie żadnych ustawień manualnych, co jest ogromnym ograniczeniem, zwłaszcza przy typowych dla mojego bloga zbliżeń. Zrobienie zdjęcia lakierowi na paznokciach jest prawie niewykonalne, ale będę jeszcze próbować. Przy okazji byłabym wdzięczna za polecenie w miarę dobrego aparatu do 1500 zł, ponieważ na razie sama zupełnie nie ogarniam tego tematu, a przydałoby się szybko zdecydować na coś nowego.

Tam, gdzie to było możliwe, postawiłam na produkty w chusteczkach Cleanic, które są lekkie i nie zajmują dużo miejsca. Prawdziwym niezbędnikiem były chusteczki do higieny intymnej, które są niezastąpione podczas długich podróży. Dezodorant w chusteczkach również spisał się nieźle, za to chusteczki do demakijażu zupełnie nie radziły sobie z podkładem czy wodoodpornym tuszem i przez to brakowało mi jednak jakiegoś płynu micelarnego.

Pozostałą część pielęgnacji stanowiły miniaturki: balsam do ciała Bath & Body Works, odżywka do włosów Nivea, żel pod prysznic Nivea i łagodny żel myjący Johnson's Baby, którego używałam do mycia twarzy i włosów.

Jedynym pełnowymiarowym produktem, jaki wzięłam, był filtr Ziaja, który planowałam w razie czego używać też do ciała. Na noc nakładałam krem Johnson's Baby. Pozostałe dwa produkty to typowe niezbędniki - pasta do zębów Elmex i płyn do soczewek Bausch & Lomb.

Kolorówki wzięłam minimalną ilość, ale wystarczającą do zrobienia pełnego makijażu: mój ulubiony obecnie podkład Catrice (klik), puder Synergen nakładany pędzlem Sephora (klik), fantastyczny róż w kremie essence (klik), korektor w higienicznej tubce Bourjois, najlepsze masełko do ust Nivea (klik) i lekką pomadkę Maybelline (klik).

Na koniec dorzuciłam parę produktów do oczu: kredki essence (klik) i Avon, żel do brwi My Secret, niezastąpioną bazę pod cienie Urban Decay (klik), wodoodporny tusz do rzęs Maybelline i cień w kremie essence (klik).

Na miejscu okazało się, że z części produktów mogłam zrezygnować, ponieważ zadbali o nie partnerzy Morskiej Ferajny.
Ziaja zapewniła nam ochronę przeciwsłoneczną (dzięki czemu będę mogła porównać dla was mój matujący filtr do twarzy z tym tonującym!). Słońce było momentami naprawdę mocne i mimo nakładania wodoodpornej emulsji dla dzieci SPF 30, złapałam trochę opalenizny.

Ziaja pomyślała też o tym, że mogą nam przeszkadzać komary, za co kocham ich niezmiernie! Całkiem serio: ten spray z czerwonymi napisami (drugiego jeszcze nie używałam) działa cuda i będę mu od teraz wierna w każde wakacje.

Organique sprezentowało nam za to prawdziwie kolonijnie wyglądające i wakacyjnie pachnące mydełka :)

Tym razem zawartość mojej wyjazdowej kosmetyczki była optymalna i spisała się na medal. Ciekawe, czy dla was to dużo/mało/w sam raz?

Pozdrawiam (jeszcze) kolonijnie!

Em

P.S. Część pokazanych tu produktów dostałam jakiś czas temu od poszczególnych firm, są to: chusteczki Cleanic, balsam B&BW, masełko Nivea, podkład Catrice, róż i kredka essence.

wtorek, 20 sierpnia 2013

essie tourquoise & caicos - lakier idealny na wakacje (swatche)

Czemu idealny na wakacje? Po pierwsze - oczywiście ze względu na kolor. Błękitno-morskie odcienie to jest to! Po drugie - jak dotąd tourquoise & caicos od essie to najtrwalszy lakier, jaki kiedykolwiek miałam na paznokciach.


Tourquoise & caicos dołączył do mojej kolekcji jako jeden z imieninowych prezentów i był dla mnie oczywistym wyborem przed wyjazdem na Morską Ferajnę (o której napiszę wam więcej za kilka dni). Tak jak w przypadku innych lakierów essie, jestem zadowolona z pędzelka, konsystencji, krycia (dwie warstwy), ale ten egzemplarz zadziwił mnie dodatkowo swoją trwałością.

Jak wspominam co chwilę przy okazji kolejnych notek o lakierach, przeciętnie wytrzymują one u mnie około dwa dni, po czym odpryski są już tak duże, że muszę szybko chwycić za zmywacz. Większość osób, które nie mają takich problemów, nigdy nie zrozumie zachwytów nad lakierem za kilkadziesiąt złotych. Dla mnie trwałość tourquoise & caicos jest warta tych pieniędzy - paznokcie malowałam w środę, wytrzymały całą kolonię blogerów nad morzem, dziś jest już wtorek i po sześciu (!) dniach odprysków wciąż brak, widać jedynie starte końcówki. Bazy i topa użyłam tych co zwykle, więc jak widać wszystko to zasługa tego konkretnego lakieru.

Niestety podczas wspomnianej kolonii blogerów (jak widzicie jedną z atrakcji było łowienie bursztynów :) ) mój aparat tuż po zrobieniu powyższych zdjęć zaliczył kąpiel w piasku i przestał ze mną współpracować. Z góry więc przepraszam za mniejszą ilość wpisów w najbliższym czasie - postaram się mimo wszystko jakoś ogarnąć tę sytuację.

Wiele rzeczy wam polecam, ale ten lakier polecam wyjątkowo. Dla mnie komfort choćby kilku dni bez konieczności ponownego malowania paznokci jest bezcenny, zwłaszcza w przypadku wakacyjnych (i nie tylko) wyjazdów. Przeczuwam, że moja przygoda z essie dopiero się zaczyna :) Jeśli zastanawiacie się nad zakupem, przydatny może się okazać wpis ze zdjęciami wszystkich odcieni dostępnych w Polsce.

Patrzę na te zdjęcia i już tęsknię za morzem! Wieczorne spacery po plaży działają na mnie lepiej niż cokolwiek innego i żałuję tylko, że mój ukochany Kraków leży tak daleko od Bałtyku.

Trzymajcie się wakacyjnie! :)

Em

czwartek, 15 sierpnia 2013

(zapowiedź) CATRICE Thrilling Me Softly LE i świąteczne zestawy essence

Na początku chciałam wam bardzo podziękować za wzięcie udziału w ankiecie, która wisiała na blogu przez ostatni tydzień. Pytałam w niej, co myślicie o częstym pojawianiu się na blogu marek cosnova, czyli essence i CATRICE. Odpowiedzi udzieliło prawie trzysta osób, a oto wyniki:

49% czytelników kojarzy mój blog z tymi markami i tu szuka informacji na ich temat,
32% czytelników trafiło tu po raz pierwszy właśnie szukając informacji na ich temat,
10% czytelników te marki nie interesują, ale nie przeszkadza im ilość wpisów na ich temat,
7% czytelników te marki nie interesują i przeszkadza im ilość wpisów na ich temat.

Tak więc wpisy wciąż będą się tu pojawiać z niezmienioną częstotliwością :) Mam nadzieję, że te 7% osób mimo wszystko będzie do mnie zaglądać przy okazji innych tematów (których jest tu równie dużo!). 

Dzisiejsze, najnowsze zapowiedzi to głównie nowa edycja limitowana CATRICE i dwa świąteczne zestawy essence, które i tak pewnie nie pojawią się w Polsce, ale postanowiłam je pokazać przy okazji.


CATRICE Thrilling Me Softly
Absolute Eye Colour Trio C01 Soft Thrill, C02 Gentle Thrill |
Wet Shine Stain Lip Lacquer C01 Innocent, C02 Thrilling, C03 Fatal |
Cat Eyes Eyeliner Pen C01 Deep Black | Better Than False Lashes Mascara C01 Ultra Black |
Smooth Blush Stick C01 Feverish, C02 Daredevil |
Lace Patch Eyeliners C01 Deep Black |
Ultimate Nail Lacquer C01 Discreet, C02 Suspect, C03 Occult, C04 Allure, C05 Daredevil


essence effect nails set & fragrance mini set
effect nails set: multi effect brush, protecting base coat,
effect nails pearls gold rush, flitter party, silver stardust, holiday bling bling |
fragrance mini set: 5x 7 ml like a day in a candy shop, like a first day in spring,
like a million miles away, like a day in paradise, like the party of my life

Kiedy to czytacie, właśnie jadę nad morze (albo już jestem na miejscu)! Ten weekend spędzę na blogowych koloniach w Gdańsku i cieszy mnie to tym bardziej, że przynajmniej do października będzie to mój jedyny prawdziwie wakacyjny wyjazd. 


Mam nadzieję, że wasz długi weekend również będzie udany!

Em

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Moje prezenty imieninowe

Uwielbiam pokazywać na blogu piękne rzeczy. W tym roku jestem zachwycona moimi imieninowymi prezentami, więc koniecznie musiały się one tu pojawić. Każdy z osobna to strzał w dziesiątkę.

Nawet na zdjęciu świetnie się razem komponują :)

Zacznijmy od lakieru essie w odcieniu tourquoise & caicos, na który miałam ochotę już od miesięcy! Obecnie w mojej kolekcji znajduje się pięć lakierów tej marki i lubię je bardzo, a nawet chyba najbardziej. Tak, są bardzo drogie. Tak, wydanie trzech dych na lakier do paznokci nie jest zbyt rozsądne. Nic jednak nie poradzę na to, że na moich paznokciach, na których nie trzyma się prawie nic, lakier ze zdjęcia w prawie nienaruszonym stanie trzyma się od piątku. Coś czuję, że na pięciu odcieniach się nie skończy :)


Mam słabość do wód toaletowych Yves Rocher. W swojej kolekcji mam obecnie cztery: waniliową, kokosową, jeżynową i tę, którą widzicie powyżej. Połączenie mango i marakui to strzał w dziesiątkę! Po prostu uwielbiam ten zapach, dla mnie jest kwintesencją ciepłego, beztroskiego lata i natychmiastowym poprawiaczem humoru. Niestety jest to wersja limitowana, więc koniecznie wpadnijcie do salonu YR zanim zniknie z półek.


I na koniec piękne srebrne kolczyki, które od razu zajęły honorowe miejsce w mojej kolekcji biżuterii. Wyjątkowe jest w nich przede wszystkim to, że dostałam je od kogoś, kto nie przepada za kupowaniem prezentów i chyba w życiu nie był u jubilera, a mimo to nie poszedł na łatwiznę i jednak coś wybrał :) Noszę je teraz cały czas i tylko na Coke Live Music Festival musiałam z nich zrezygnować, bo mimo wszystko chciałam wrócić do domu z uchem w jednym kawałku.

Piękne rzeczy otrzymane w prezencie od kogoś bliskiego cieszą dziesięć razy bardziej, niż gdybyśmy kupili je sobie sami, prawda? :)

Em

sobota, 10 sierpnia 2013

Coke Live Music Festival 2013

Dzień po koncercie nigdy nie wiem, co ze sobą zrobić. Emocje jeszcze nie opadły, ale już wiem, że jest po wszystkim i do następnego takiego wydarzenia będę musiała czekać przynajmniej kilka miesięcy. W tym roku i tak tych koncertów było sporo: Czyżynalia (Within Temptation, Sabaton, Jelonek, White Lies...), Ursynalia (HIM, 3 Doors Down) no i oczywiście Justin Bieber, choć to chyba nie do końca się liczy :) Teraz do listy mogę dopisać CLMF, gdzie zagrali Biffy Clyro (!!!), Regina Spektor, Franz Ferdinand i Brodka.

Udało mi się zdobyć bilet za zaledwie 90 zł, więc tym bardziej uważam, że każda złotówka była świetnie wydana. Najbardziej zależało mi na koncercie Biffy Clyro - kilka miesięcy temu oszalałam na punkcie piosenki Many Of Horror i po prostu musiałam usłyszeć ją na żywo.


Zespół mnie nie zawiódł, a wręcz przeciwnie. Każdy, kto kiedykolwiek usłyszał swoją ulubioną piosenkę graną na żywo wie, jakie to trudne do opisania, oszałamiające uczucie. Regina Spektor, Franz Ferdinand i Brodka też dali radę!

Muszę też wspomnieć, że w tym roku zaskoczyła mnie oferta gastronomiczna. Wybór był zdecydowanie większy niż tradycyjne szaszłyki, zapiekanki i kiełbasa. Sama między koncertami zamówiłam u przemiłego pana mini naleśniki, które zwłaszcza w takich okolicznościach smakowały fantastycznie i wprawiły mnie w jeszcze lepszy nastrój. Świetna muzyka i pyszne jedzenie to połączenie idealne!

Wracając do rzeczy, jeśli jeszcze nie znacie Biffy Clyro, posłuchajcie przynajmniej tych trzech utworów. Warto!




Ciekawa jestem, czy znajdzie się tu ktoś, kto też wczoraj był na CLMF. Ujawnijcie się proszę!

Em

środa, 7 sierpnia 2013

Zapach lata - Yankee Candle Cool Pops Melon & Lime

Nic tak szybko nie przywraca wspomnień jak zapachy. Warto więc pamiętać o perfumach, kiedy mamy przed sobą ważne wydarzenie: randkę, ślub czy wymarzone wakacje. Potem wystarczy tylko powąchać korek od butelki i już wszystko do nas wraca :)

Od dzieciństwa co roku spędzałam wakacje nad morzem, zawsze w tym samym miejscu. Z tej małej wioski na końcu świata pochodzą jedne z moich najlepszych wspomnień i mam skłonność do wzruszania się, kiedy tam wracam. Co ma z tym wspólnego świeca o zapachu melona i limonki? Tylko tam, w jednym z niewielu sklepów (otwieranych zresztą tylko w sezonie turystycznym), można było kupić gumy-arbuzy. Zielone kulki, które po rozgryzieniu miały białe wnętrze z czarnymi "pestkami". Kosztowały całe 30 groszy i kupowałam je sobie, kiedy rodzice po obiedzie dawali mi dwa złote na loda lub inne słodycze. Pomyśleć, że kilkanaście lat później musiałam wydać wielokrotność tej sumy na markową świecę zapachową, tylko żeby przypomnieć sobie, jak pachniały te arbuzowe gumy :)


Zdecydowałam się na duży tumbler, bo obawiałam się, że mały nie będzie miał wystarczająco mocnego zapachu. Myliłam się jednak, ponieważ świeca pachnie tak mocno, że nawet niezapalona wypełnia aromatem niewielki pokój. Palę ją więc dość krótko, przy otwartym oknie i drzwiach i nie robię tego w największe upały, bo można się wtedy udusić.

Zapach Domu
Melonowa Margarita duży tumbler (edycja limitowana) - 99 zł

Jakie pachnące przedmioty lub miejsca przypominają wam dzieciństwo? Ja do listy mogłabym na pewno dorzucić jeszcze wyjątkowy zapach domu moich dziadków.

Zachęcam też do zagłosowania w sondzie, która znajduje się u góry po prawej stronie.

Em

wtorek, 6 sierpnia 2013

(zapowiedź) druga część nowości essence jesień/zima 2013

Była już lista wycofywanych produktów, była zapowiedź pierwszej części nowości, teraz czas na część drugą (i ostatnią). Poniżej kosmetyki, które wejdą do stałej oferty w drugiej, dodatkowej szafie.



Zapraszam was też do głosowania w sondzie, która znajduje się po prawej strony u góry i do zostawiania w komentarzach opinii na temat częstej obecności marek essence i CATRICE na blogu.

Pozdrawiam gorąco!


Em

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Pomysł na prezent #2

Lipiec to dla mnie miesiąc prezentów - sama je dostaję ze względu na imieniny, ale też sporo kupuję, bo kilka bliskich mi osób właśnie wtedy obchodzi swoje święta. W zeszłym tygodniu pokazałam wam kubek jest fajnie, który był pierwszą częścią prezentu dla mojej przyjaciółki, a dziś przyszła pora na część drugą, czyli kalendarz.

Kalendarz nie jest byle jaki, bo jest to TEN kalendarz. Jakieś siedem lat temu Empik wprowadził je do swojej oferty i od tamtej pory co roku pojawiają się w kilku wersjach. Po paru latach okładki zaczęły się robić coraz brzydsze, aż w końcu nie było z czego wybierać, więc sama zaczęłam kupować jakieś inne. Kliknij, żeby zobaczyć mój tegoroczny kalendarz. Moja przyjaciółka jednak tak się do nich przyzwyczaiła, że chciała mieć choćby najbrzydszy, byle środek wyglądał jak zawsze. 

Kalendarze pojawiają się w Empikach zawsze pod koniec lipca, więc akurat, żebym wiedziała co kupić jej w imieninowym prezencie. Czasem okładki były tak brzydkie, że trzeba było coś na nich naklejać, ale i z tym dawałam radę :) W tym roku jednak nie było tak źle, a jedna z wersji wyjątkowo wpadła mi w oko, więc nie wahałam się długo.


Tak jak wspomniałam, kalendarze są dostępne w różnych rozmiarach i cenach, a zobaczyć je możecie TU. Ja zdecydowałam się na kołonotatnik w formacie B6, który kosztował 19,99 zł. W salonach stacjonarnych nie zawsze jest pełny wybór, dlatego najlepiej zamówić przez stronę i odebrać osobiście, wtedy wszystko przebiega sprawnie.

 

Dla zainteresowanych zdjęcia środka - można oczywiście powiększyć.

U nas to co prawda tradycja, ale myślę, że taki uroczy kalendarz to tak czy inaczej dobry pomysł na prezent. Nie jest drogi, a jeśli obdarowana osoba lubi robić zapiski, na pewno jej się przyda i zawsze będzie miała go przy sobie.

Inne posty w tej serii

Em

niedziela, 4 sierpnia 2013

Deserowa Mapa Krakowa: Studio Qulinarne

Jedząc dziś śniadanie w jednej z krakowskich kawiarni, postanowiłam stworzyć serię wpisów o wiele mówiącym tytule Śniadaniowa Mapa Krakowa. Potem jednak przypomniałam sobie wczorajszą wizytę w Studiu Qulinarnym i stwierdziłam, że muszę zacząć od mapy Krakowa, ale deserowej.

Wczoraj w ramach świętowania moich imienin (swoją drogą, czy wy celebrujecie swoje? podobno zaczyna się to robić dopiero wtedy, kiedy już urodziny nie sprawiają nam radości - a ja obchodzę i jedne i drugie!) postanowiłam spróbować deseru, który już od jakiegoś czasu siedział w mojej głowie. W menu Studia Qulinarnego znajduje się pozycja panna cotta o smaku earl grey i mięty. Uwielbiam każdy smak z osobna, więc założyłam, że ich połączenie stworzy coś obłędnego.


Studio Qulinarne to restauracja z gatunku tych bardziej eleganckich, co widać również po cenach potraw. Zdecydowanie nie jest to miejsce na studencką kieszeń, chyba że na jakąś super ważną okazję. Główna sala z otwartymi na cichą uliczkę wielkimi oknami wygląda ładnie, jednak moje serce podbił ogródek, którego uroku za nic nie chciał uchwycić mój aparat. Klimatu dodawał pan grający na fortepianie - akurat trafiłam na jedną moich ulubionych melodii (River flows in you klik).

Przejdźmy jednak do tego, co najważniejsze. Panna cotta była po prostu obłędna. Miłośnicy tego deseru koniecznie muszą wypróbować taką jego wersję. Miałam też ochotę na inną ciekawą pozycję w menu - sorbet agrestowy, ale niestety akurat się skończył. Kolejny powód, żeby tam wrócić :)

Studio Qulinarne
Kraków, ul. Gazowa 4
Panna cotta o smaku earl grey i mięty - 20 zł

Wizyta w tym miejscu była zdecydowanie najprzyjemniejszym momentem wczorajszego popołudnia. A o dzisiejszym śniadaniu jeszcze zdążę wam napisać :)

Em