sobota, 30 czerwca 2012

Zapowiedź: Essence Colour Arts (nowość 2012)

Aż chce się powiedzieć "no wreeeeszcie". Wreszcie coś nowego! Essence tym razem nie powiela schematów i proponuje nam... stworzenie własnych kosmetyków! :) Pomysł jest całkiem prosty: kupujemy bazę (paznokcie / usta / oczy), dobieramy odpowiadające nam kolory pigmentów (mają mieć różne wykończenia: perłowe, matowe, brokatowe) i... zabawa właśnie się zaczyna. 

Krok 1: wybierz bazę


Krok 2: wybierz pigment






Krok 3: przygotuj odpowiednie pojemniczki

Krok 4: miksuj!
http://www.chicprofile.com/2012/06/essence-colour-arts-collection-for-fall-2012-info-photos.html






Kolekcja ma wejść do stałej oferty po wakacjach. Jestem bardzo ciekawa, czy bazy i pigmenty będą na tyle dobrej jakości, żeby z ich połączenia mogło wyjść coś naprawdę dobrego. Już nie mogę się doczekać tego mieszania kolorów! :)

Em

piątek, 29 czerwca 2012

Polecam: Isana Body Creme Sheabutter & Kakao (lody czekoladowo-śmietankowe!)

Mmm... ten zapach! Jeśli lubicie jadalnie pachnące kosmetyki, musicie wypróbować ten krem! Ale zacznijmy od początku...

Krem do ciała zawierający masło shea i kakao to nowość, można go kupić w Rossmannie od zaledwie kilku tygodni. Nie trzeba się jednak spieszyć, ponieważ nie jest to edycja limitowana jak w przypadku masła do ciała orzech włoski i mleko. Cena jest jednak równie przystępna - 9,99 zł za 500 ml.

Pierwszy plus produkt otrzymuje za folię ochronną, dzięki której mamy pewność, że nikt wcześniej nie "przetestował" go sobie w sklepie. Cała reszta: konsystencja, zapach, wchłanianie, właściwości - wszystko jest takie, jakie być powinno. Jak wskazuje nazwa, nie jest to masło do ciała tylko krem, odpowiednio lekki, by nadawał się na lato, ale jednocześnie odpowiednio gęsty, by dobrze odżywiał skórę. No i zapach... najważniejszy element tego kosmetyku. Po odkręceniu pudełka mamy wrażenie, jakbyśmy właśnie dorwali się do czekoladowo-waniliowych lodów! Krem pachnie intensywnie (ale nie zbyt mocno), a zapach utrzymuje się na skórze (ale nie jest męczący). I nie jest to chemiczny, kakaowy smrodek, którego nie znoszę.

Dla miłośników słodko-jadalnych zapachów ten krem to pozycja obowiązkowa! Tylko pamiętajcie,  żeby nie dobierać się do opakowań już w sklepie. Nie jest to drogi kosmetyk, więc można zaryzykować zakup w ciemno. Sprawdźcie jednak, czy krem, który włożycie do koszyka nie był otwierany (u mnie połowa niestety była).

Lody czekoladowo-śmietankowe, om nom nom nom!

Em

środa, 27 czerwca 2012

Swatches: Essence Ready For Boarding LE

Przyłapałam się ostatnio na przemyśleniach dotyczących edycji limitowanych Essence. Nie lubię co prawda marudzenia, że kiedyś było lepiej, jednak muszę przyznać, że kiedyś prawdziwych perełek wśród limitowanek było znacznie więcej... Doszło nawet do tego, że z kolekcji Fruity kupiłam tylko jeden produkt. Ready For Boarding od początku interesowała mnie trochę bardziej, a co z tego wyszło, zobaczcie sami...

Niestety nie udało mi się (pierwszy raz!) kupić tego, na czym najbardziej mi zależało - kosmetyczki. Nie sądziłam, że będzie aż tak rozchwytywana i zniknie najszybciej. Żałuję, bo jako fanka Paryża uwielbiam motyw wieży Eiffla.


podwójna kredka do oczu
Essence Ready For Boarding 2 in 1 kajal pencil 01 destination sunshine
 Ma 1,2g, została wyprodukowana w Brazylii, jest ważna 36 miesięcy od otwarcia i kosztuje 6,99 zł.


Zacznijmy od rzeczy przyjemnych. Mój ulubiony produkt to właśnie ta kredka, a zwłaszcza jej beżowa część. Od dawna szukałam takiego odcienia, który ładnie rozświetliłby mi oko. Do tej pory nie nakładałam na co dzień niczego na linię wodną, ale teraz chyba zacznę. Niebieska strona też jest bardzo przyjemna, w sam raz na lato. Kolory są całkowicie matowe. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to aplikacja, którą utrudnia trochę "mażąca się" konsystencja kredki. Warto mimo wszystko przyjrzeć się bliżej temu produktowi.




róż do policzków
Essence Ready For Boarding lip & cheek creme 02 beauty on tour
 Ma 2,5g, został wyprodukowany w Polsce, jest ważny 12 miesięcy od otwarcia i kosztuje 10,99 zł.


Dostępne są dwa odcienie: 01 sending you kisses i 02 beauty on tour. Ja zdecydowałam się na ten drugi, ponieważ wydawał mi się bardziej odpowiedni do mojej karnacji. Są testery, więc każdy może wypróbować kolor na ręce przed zakupem. Od razu zaznaczę, że produkt ten zupełnie nie nadaje się do ust, ponieważ bardzo nieestetycznie podkreśla wszystkie skórki. Na policzki z kolei aplikuje się dość dobrze dzięki swojej maślanej konsystencji. Najlepiej jest nakładać go palcami, co z pewnością będzie dużym ułatwieniem w czasie podróży. Trzeba jednak uważać z ilością, bo przy tego typu odcieniach łatwo jest zrobić sobie krzywdę.




chusteczki odświeżające
Essence Ready For Boarding hand & body wipes
15 szt., chusteczki zostały wyprodukowane we Francji, są ważne 6 miesięcy od otwarcia i kosztują 5,99 zł.


Niestety niewiele dobrego mogę powiedzieć na ich temat. Przede wszystkim są dość mocno perfumowane. Nie jest to może bardzo drażniący zapach, ale mi zupełnie się nie podoba. Chusteczek jest mało i same są też małe, na dodatek krzywo poucinane (drobiazg, ale jednak). Z pewnością się nie zmarnują, dobrze jest mieć w torebce coś, czym można przetrzeć buty :)



lakier do paznokci
Essence Ready For Boarding nail polish 03 exits on your right
Ma 8 ml, został wyprodukowany w Luksemburgu i kosztuje 6,99 zł.

Największe rozczarowanie!!! Od dawna chciałam mieć lakier w takim (pistacjowym?) odcieniu i bardzo się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam go w zapowiedzi. Niestety, stało się coś dla mnie niewytłumaczalnego. Spośród całej mojej lakierowej kolekcji ten jest najgorszy! Mam kilkadziesiąt różnych lakierów Essence, oczywiście niektóre są lepsze, inne gorsze, ale jeszcze nigdy nie trafiłam na takiego bubla. Zastanawiam się nawet, czy nie jest to przypadkiem jakaś uszkodzona sztuka. Zacznijmy od pędzelka, który jest sklejonym zbitkiem nierównych włosków, co właściwie uniemożliwia odpowiednie pomalowanie paznokci. Sam lakier bardzo dziwnie się zachowuje - nierówno się rozprowadza, tworzy prześwity, bąbelkuje. Kilka razy zmywałam wszystko i zaczynałam od początku, ale w końcu się poddałam...



baza peel off pod lakier
Essence Ready For Boarding peel off base coat 01 carry me home!


Ma 8 ml, została wyprodukowana w Luksemburgu i kosztuje 7,49 zł.

To chyba najciekawszy produkt w tej kolekcji. Nie wiem, czy jakakolwiek inna firma ma w swojej ofercie bazę peel off. Sam pomysł jest świetny - nie trzeba brać w podróż zmywacza do paznokci! Jak to działa w praktyce? Jeszcze nie wiem, nie miałam okazji jej dobrze wypróbować. Stosowanie jest takie: należy nałożyć warstwę bazy, poczekać 10 minut aż zmieni ona kolor na bezbarwny i wtedy pokryć ją lakierem do paznokci. Producent zaleca także unikanie przez 3 godziny kontaktu z gorącą wodą. Na razie zdążyłam pomalować paznokcie samą bazą i zeszła ona w nieestetycznych kawałkach po kilku godzinach. Ciekawe, jak będzie zachowywać się z lakierem do paznokci. Być może pojawi się na jej temat oddzielny wpis.


Tak naprawdę nie wiem, czy jestem zadowolona z tej edycji limitowanej. Kredka jest świetna, róż przyjemny, gdyby jeszcze tylko udało mi się gdzieś dorwać kosmetyczkę... nie byłoby tak źle :)

A jak wam się podoba?

Em

Aktualizacja: Udało mi się dziś dorwać w sklepie kosmetyczkę, ale odłożyłam ją na półkę. Nie jest warta swojej ceny.

P.S. Część produktów została mi przekazana do pokazania na blogu.

niedziela, 24 czerwca 2012

"Jeżycjada" Małgorzaty Musierowicz i Poznań śladami Borejków

Ulubiona książka? Nie mam! Mogłabym co najwyżej (z trudem) zdecydować się na ulubioną serię i byłaby to właśnie Jeżycjada Małgorzaty Musierowicz. Jak na nią trafiłam? Jako dziecko czytałam wszystko, co wpadło mi w ręce. Pewnego dnia znalazłam w domu Kwiat kalafiora i tak to się zaczęło (niechętnie, bo byłam przekonana, że to jakaś książka o warzywach). W mgnieniu oka przeczytałam wszystkie opublikowane części, a w kolejnych latach na każde urodziny dostawałam od Dziadków po jednym egzemplarzu na własność. Do dziś cała seria zajmuje honorowe miejsce na mojej półce z ulubionymi książkami. Udało mi się nawet poświęcić Borejkom jeden podrozdział pracy licencjackiej :) 


Niektóre tomy są już bardzo zniszczone, ale według mnie w tym tkwi ich urok :) Czytałam je niezliczoną ilość razy i będę robić to jeszcze przez wiele lat. W tym przypadku nie ma żadnej górnej granicy wiekowej! 


Czasem mam po prostu ochotę wrócić do którejś części i przeczytać ją w jedno popołudnie (Noelka to na przykład nieodłączny element Bożego Narodzenia). Dziś postanowiłam sięgnąć po Sprężynę (oczywiście powinnam się uczyć, wiadomo).


Ulubiona postać? Nie mogło być inaczej... Laura zwana Tygryskiem to moje alter ego :) Przy niektórych opisach zatrzymuję się na dłużej nie mogąc nadziwić się jak bardzo jesteśmy do siebie podobne.


Aktualnie Jeżycjada składa się z 18 tomów (na zdjęciu brakuje Sprężyny), a już w tym roku pojawi się dziewiętnasty, czyli McDusia. Ogromnie się z tego cieszę, bo od wydania ostatniej części minęły już cztery lata.


Kilka lat temu trafiłam na książkę Poznań Borejków i oczywiście musiałam ją mieć! W końcu w wakacje 2010 postanowiłam zobaczyć na żywo wszystkie te znane mi tylko z książkowych opisów miejsca. Spędziłam dwa fantastyczne dni włócząc się po mieście, które szybko stało się moim numerem dwa na liście Najlepszych Miast Polski (Krakowa nie zdradzę, ale Poznań naprawdę mnie urzekł, przez chwilę chciałam nawet się tam przenieść na II stopień studiów).


Książka proponuje nam kilka różnych szlaków tematycznych, które ja połączyłam w jeden, dzięki czemu zobaczyłam prawie wszystko :) Niestety nie mam wielu dobrych zdjęć z tej wycieczki, ale kilka wam pokażę.

Roosevelta 5, gdzie mieszkała rodzina Borejków



Roosevelta 5

Teatralka


Biblioteka Raczyńskich


Kościół Dominikanów

Opera



Bar kawowy Kociak

Jestem pewna, że wielu z was czytało Jeżycjadę. Niektóre części były/są w końcu lekturami szkolnymi. Nawet jeśli mam wyjątkowo zły humor, chwila z Borejkami zawsze sprawia, że czuję się lepiej :) Może jest tu ktoś, dla kogo ta seria jest tak ważna jak dla mnie? A może nie znacie książek Małgorzaty Musierowicz, ale jakaś inna książka działa na was w podobny sposób?

Em

czwartek, 21 czerwca 2012

FARMONA: Jak reaguje producent przyłapany na wprowadzaniu konsumenta w błąd

Dzisiejszy wpis miał być o czymś innym, jednak postanowiłam nagłośnić sprawę wprowadzania konsumenta w błąd przez zamieszczanie nieprawdziwych informacji na stronie Farmony. Nieścisłość odkryła ofetowa i napisała w tej sprawie do producenta. 

O co właściwie chodzi? Wśród produktów do pielęgnacji włosów Farmony znajduje się linia Herbal Care. Reklamujący ją opis jasno wskazuje na brak w składzie tych szamponów SLES (Sodium Laureth Sulfate).

www.farmona.pl

Jeśli jednak pójdziemy o krok dalej i przyjrzymy się im bliżej, okaże się, że SLES znajduje się we wszystkich lub prawie wszystkich (dwa nie mają podanego składu) szamponach w serii.

www.farmona.pl
No cóż, błędy zdarzają się nawet największym producentom. Ofetowa napisała więc maila ze swoimi wątpliwościami, a odpowiedź, jaką otrzymała, wbiła w ziemię pewnie nie tylko mnie. Zachęcam do zapoznania się z nią we wpisie Jak nie traktować klienta na przykładzie Farmony

Muszę przyznać, że jestem wybrednym konsumentem i nie trzeba wiele, by jakaś firma zraziła mnie do siebie na długo. Sklepowe półki uginają się od kosmetyków przeróżnych marek, więc naprawdę jest w czym wybierać. Farmona reagując w ten sposób na zaniepokojenie klienta wypada bardzo nieprofesjonalnie i sama sobie przykleja etykietkę firmy niegodnej zaufania.

Co myślicie o tej sytuacji? Czy tego typu podejście firmy do konsumenta spowoduje, że w przyszłości dwa razy zastanowicie się, zanim kupicie ich kosmetyk? A może PR nie ma dla was większego znaczenia i liczy się tylko jakość produktów?

Em

AKTUALIZACJA: Ofetowa otrzymała przeprosiny, błąd na stronie został zmieniony - plus dla Farmony. Dla mnie sprawa jest zakończona.

wtorek, 19 czerwca 2012

Swatches: Essence Fruity LE, nail polish 03 very cherry

Pamiętam, jak bardzo edycja limitowana Fruity spodobała mi się w zapowiedziach. Planowałam kupić prawie wszystko. Jak więc możliwe, że zdecydowałam się tylko na jeden produkt? Niestety, tym razem Essence bardzo rozczarowało tworząc kosmetyki raczej słabej jakości. Chodzi mi głównie o balsamy do ust (sucha, tępa konsystencja, brak koloru) i cienie do powiek (zupełny brak pigmentacji, duże drobinki brokatu, niewygodne opakowanie). Róż też nie przypadł mi do gustu, ponieważ dawał na ręce efekt rybiej łuski (podobnie jak te ze stałej oferty). Lakiery szybko same się wyeliminowały: żółty i brzoskwiniowy miały słabą pigmentację, w zielonym nie podobały mi się drobinki, a mashed berries i very cherry były do siebie podobne, więc zdecydowałam się tylko na ten ostatni. 

Lakier ma 10 ml, został wyprodukowany w Luksemburgu i kosztuje 7,99 zł.

Fruity 03 very cherry | Ballerina Backstage 02 wear your little tutu


Nie mam pojęcia w jakim stanie był ktoś, kto stwierdził, że najlepszą nazwą dla tego odcienia będzie coś związanego z... wiśnią. Przecież to jak nic koktajl truskawkowy! Ciekawym pomysłem było dodanie drobinek brokatu udających pestki (z odpowiedniej odległości nie widać, że są one fioletowe). Od początku bardzo spodobał mi się wygląd tego lakieru, idealny na obecną porę roku. Na paznokciach wygląda niebanalnie i chyba właśnie o to chodzi :) Na zdjęciach wychodzi bardziej brzoskwiniowo i mniej różowo niż w rzeczywistości.


Niestety, rozczarowała mnie trochę aplikacja lakieru. Do zdjęć nałożyłam trzy warstwy (dwie wyglądały ok, ale prześwity dużo bardziej byłoby widać na takim zbliżeniu) i wciąż nie jest to krycie idealne. Można dostrzec też delikatne smugi, które pewnie będą przeszkadzać paznokciowym pedantom. Nie żałuję zakupu, bo podoba mi się efekt, jednak sama formuła nie zachwyca (mam też wrażenie, że lakier szybko zgęstnieje).

Wciąż nie mogę uwierzyć, że to mój jedyny produkt z Fruity... Czy was też rozczarowała ta edycja?

Em

P.S. Fantastycznie było wreszcie wyrwać się z miasta!