niedziela, 11 sierpnia 2019

WRACAM. I MAM DZIECKO!

Wow. Naprawdę to robię. Cześć!

Pamiętam, kiedy postanowiłam przestać pisać bloga. Po prostu dotarło do mnie, że nie sprawia mi to już przyjemności i dałam sobie samej przyzwolenie na to, żeby odpuścić. A teraz czuję, że mi tego brakuje – też tak zwyczajnie po prostu. I po prostu postanowiłam usiąść i zacząć pisać.

Jak wiele zmieniło się od chwili, kiedy ostatni raz siedziałam przed tym otwartym okienkiem i stukałam w klawiaturę! Jestem teraz w pustym mieszkaniu i napawam się ciszą. Mam dosłownie chwilę, zanim bycie mamą wciągnie mnie z powrotem w chwili, w której wózek wjedzie do mieszkania.


Tak, mam dziecko! Ta myśl, po tych wszystkich miesiącach, wciąż wydaje mi się irracjonalna. Jestem na przykład w przychodni czy gdzieś tam i mówię coś w stylu: „Dzień dobry, chciałabym odebrać wyniki badań mojej córki” – i czuję się jak oszust! Jakiej córki?! Gdzieś w środku cały czas mi się wydaje, że mam, no, może nie szesnaście lat, ale zdecydowanie nie więcej niż dwadzieścia trzy. A mam dwadzieścia dziewięć i dziecko, za które jestem odpowiedzialna! No szok, mówię wam!

Po ciągnącej się w nieskończoność (choć trwającej całkiem standardowo niepełne 40 tygodni) ciąży, która zupełnie niespodziewanie okazała się być najbardziej traumatycznym doświadczeniem w moim życiu, przyszła na świat nasza córka.


Przed porodem za nic nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak będzie wyglądać. Teraz nie mieści mi się w głowie, że mogłaby być choć trochę inna. Miała małe, lekko jeszcze elfio spłaszczone uszy i przeciągała się jak kotek. Była też namacalnym dowodem na to, że tego dnia zmieniło się... nie, nie wszystko – ale świat stanął na głowie. Prawie ekstatyczna radość z faktu, że ta okropna ciąża już za mną, mieszała się z poczuciem wielkiej niewiadomej: co ja mam właściwie teraz robić? Kiedy Laura pierwszy raz zapłakała, nie miałam zielonego pojęcia, co dalej. Od tamtej chwili minęły cztery miesiące i chyba dopiero teraz mogę napisać, że w miarę to wszystko ogarniam.

Mimo że nie było mnie na blogu, przez ostatnie dwa lata byłam dalej obecna na instagramie. Jeśli mnie tam śledzicie, wiecie, że z Laury bardzo szybko zrobiła się Żaba. Nie mam zielonego (he he he) pojęcia, skąd się w ogóle wzięła ta ksywka. Zaczęliśmy tak na nią mówić jeszcze w szpitalu, kiedy leżała w tej plastikowej mydelniczce na kółkach, zawinięta jak małe burrito. Wyglądała po prostu jak mała żaba, i tak już zostało. „Żaba” jest w tak codziennym użytku, że wcale się nie zdziwię, jeśli za osiemnaście lat z moich ust padnie: „Powodzenia na maturze, Żabko!”.

Czemu wracam? Bo czuję taką potrzebę. Pisanie krótkich podpisów do zdjęć na instagramie to jednak zupełnie coś innego niż otwarcie na laptopie edytora tekstu i przelewanie myśli na klawiaturę. Robię to dla czystej przyjemności i może jeszcze trochę po to, żeby mieć pamiątkę z tego okresu.

Wahałam się, czy jest po co – no nie, będę tą kolejną kobietą, która po urodzeniu dziecka nie potrafi już pisać o niczym innym! Tak, hamowało mnie to. Bo wiedziałam, że trochę tak będzie, z prostego powodu: Żabka jest jeszcze bardzo mała i siłą rzeczy całe moje życie kręci się wokół niej. Te krótkie chwile, które czasem wyrywam w ciągu dnia na coś innego, są zbyt sporadyczne, żeby budować na nich tematykę bloga.


Więc tak, wracam jako mama tej dziewczynki, która dwa lata temu w ogóle nie istniała (nie istniała!!! a teraz tu jest!). Ale wracam też po prostu jako ja, i tej starej mnie – uwielbiającej leniwe weekendowe śniadania na mieście, mocno błyszczące cienie do powiek i Jeżycjadę – będzie pewnie z czasem coraz więcej.

Miło was tu znowu widzieć!

PS Jest coś, o czym chciałbyś tu przeczytać? Koniecznie daj znać w komentarzu lub napisz do mnie na instagramie!