sobota, 29 września 2012

Bath & Body Works w Polsce!

Bath & Body Works? Od dawna oglądałam produkty tej marki na zagranicznych blogach, pokazywane były też często w amerykańskich filmikach na youtube. Wzdychałam do tych pięknie pachnących świec i kosmetyków, nie licząc nawet na to, że kiedykolwiek będą one dostępne w Polsce. Kiedy więc kilka miesięcy temu trafiłam na informację o planowanym otwarciu sklepu B&BW w Złotych Tarasach, aż podskoczyłam z radości. No wreszcie! 

Ekipa B&BW zrobiła prawdopodobnie małe dochodzenie i doszła do wniosku, że najłatwiej będzie zdobyć moją sympatię babeczkami. Mieli całkowitą rację.

Na przedpremierowe otwarcie sklepu szłam z jednym zamiarem - dorwać świecę Leaves w jak największym rozmiarze. Od wielu miesięcy miałam na nią ogromną ochotę, a po przestudiowaniu kombinacji zapachowej, byłam przekonana, że muszę ją mieć. Już, teraz, natychmiast. Oczywiście jak można się było spodziewać (coś ten miesiąc mam nienajlepszy), świecy Leaves nie było :) Niestety okazało się, że wchodzi ona w skład kolekcji jesienno-zimowej, która pojawi się u nas dopiero za kilka tygodni. Byłam tak rozczarowana brakiem tego i innych słodko-otulająco-świątecznych zapachów, że postanowiłam tym razem całkowicie odpuścić sobie świece i skupić się na nich, kiedy wybór "moich" wersji będzie większy. Trochę szkoda, bo akurat trwa promocja 2 świece w cenie 1.


Niezrażona pierwszą porażką, przystąpiłam do zapoznawania się z piątką najpopularniejszych zapachów: Japanese Cherry Blossom, Twilight Woods, Moonlight Path, Sweet Pea i Paris Amour. Jak nietrudno zgadnąć, najbardziej zainteresowana byłam tym ostatnim. Nic nie poradzę na to, że wszystko, co ma w nazwie "Paris" lub wieżę Eiffla na opakowaniu, automatycznie przyciąga mój wzrok. Chcę mieć tę mgiełkę! - zdecydowałam po wwąchaniu się w kompozycję francuskich tulipanów, kwiatu jabłoni i różowego szampana. Niestety chciałam potem pobieżnie przetestować także inne zapachy w sklepie i to był błąd. Dziesięć minut później nie tylko nie byłam już zdecydowana zupełnie na nic, ale co najgorsze mój nos całkowicie odmówił współpracy. Zajęłam się więc robieniem zdjęć.




Jak już wspominałam, zostałam przekupiona babeczkami, więc teraz będą same zachwyty. Przede wszystkim mile zaskoczyły mnie ceny - obawiałam się, że mogą one zostać bardzo wywindowane, na szczęście nie jest tak źle (antybakteryjny żel do rąk w USA kosztuje 1,5$, w Polsce 5,99 zł). Niespotykanym akcentem okazała się umieszczona wewnątrz sklepu umywalka, przy której możemy spłukać z rąk niechciane zapachy, a także przetestować mydła w piance. Największym jednak plusem jest dla mnie fakt, że B&BW oferuje testery do prawie każdego produktu! Jeśli w skład danej linii zapachowej wchodzą perfumy, mgiełka, balsam, masło i żel pod prysznic, na odpowiedniej półce leżą testery wszystkiego, więc można próbować do woli na własnej skórze. Super!




Ostatecznie z wielkim trudem (i to nie dlatego, że nic mi się nie podobało, wręcz przeciwnie!) wybrałam mgiełkę Paris Amour (49 zł), balsam Coconut Lime Breeze (35 zł) i mydło w piance Sweet Pea (29 zł - obecnie w promocji za 19 zł). Tym razem były to prezenty od gospodarzy, ale mój portfel już obawia się następnej wizyty w tym sklepie, kiedy wreszcie dorwę się do świeczek. Może to dobrze, że do Warszawy mam jednak trochę daleko :)

Sklepy Bath & Body Works możecie odwiedzić w Złotych Tarasach i Galerii Mokotów. Z okazji otwarcia przygotowanych zostało kilka promocji, jednak jeśli nie zdążycie się na nie załapać, w Elle i In Style znajdziecie kupon -20% na cały asortyment, który będzie można zrealizować w pierwszy weekend października. Jak wspominałam, mój portfel cieszy się, że nie będzie mnie wtedy w Warszawie.

Jeśli mieliście kiedykolwiek do czynienia z produktami tej marki i możecie mi coś polecić lub odradzić, koniecznie dajcie znać. Może dzięki temu następnym razem skompletowanie zakupów pójdzie mi szybciej :)

Em

wtorek, 25 września 2012

(nowość) Jesienno-zimowe zapachy świec Air Wick i Brise 2012

Kto z nas nie lubi jesienno-zimowych wieczorów, kiedy wreszcie można bez wyrzutów sumienia usiąść z książką i gorącą herbatą pod kocem? Najlepiej, jeśli gdzieś w pobliżu zapalona jest też świeca otulająca nas swoim zapachem. Mimo że nie przepadam za chłodnymi porami roku, uwielbiam te momenty. 

Bardzo lubię kupować też nowe świece zapachowe, które często palę nawet latem, dlatego już od jakiegoś czasu sprawdzałam w sklepach, czy nie pojawiły się jesienno-zimowe nowości popularnych marek. I wreszcie się doczekałam! Zapachy idealne na chłodne wieczory przygotowały dla nas firmy Air Wick i Brise.

purpurowa figa z soczystą jeżyną & złociste ogrody jesieni
ciepły dotyk kaszmiru

słodka korzenna pomarańcza

Nie zdziwię was chyba, jeśli powiem, że pachną fantastycznie i mam ochotę na wszystkie? Poczekam tylko na jakąś promocję :)

Em

niedziela, 23 września 2012

Bronzer? Naturalnie! Clinique True Bronze

W mojej kolekcji kosmetyków do makijażu nie ma wiele produktów z wysokiej półki. Nie ukrywam, że wolę szukać tanich perełek, niż wydawać pieniądze w luksusowych perfumeriach. Od czasu do czasu zdarza mi się jednak na coś skusić i tak też było w przypadku bronzera Clinique. 

Ciekawostka: zdjęcia były robione rok temu! Przed chwilą znalazłam je na dysku :)




Dorwałam go na bezcłówce za jakieś 22e, więc trochę taniej niż w Polsce (w Douglasie na przykład kosztuje on 135 zł). Produkt ma 9,6 g. 

Bronzer dostępny jest w trzech odcieniach, ja mam najjaśniejszy - 02 Sunkissed.



Jest to bardzo naturalny odcień, którym trudno zrobić sobie krzywdę. Przy odrobinie wprawy mogą go używać nawet osoby o  wyjątkowo jasnej karnacji. Mimo że teoretycznie bronzer posiada drobinki, w jakiś magiczny sposób znikają one podczas aplikacji i zupełnie nie widać ich na twarzy. Nie posiadam żadnego stałego, "codziennego" zestawu do makijażu, jednak kiedy nie wiem, co nałożyć na policzki, bez wahania sięgam właśnie po ten produkt.  Myślę, że jest to jeden z najczęściej używanych kosmetyków w całej mojej kolorówce. 

Skóra po jego użyciu wygląda na muśniętą słońcem, zdrowszą, nabiera ładnego odcienia. Muszę przyczepić się jednak do opakowania, które wizualnie jest takie sobie, łatwo się rysuje, a dodatkowo bardzo szybko rozwaliło się przy zawiasach. Czytałam, że nie tylko ja miałam taki problem, więc zakładam, że nie stało się to z mojej winy. 

Sam produkt jest naprawdę świetny, polecam go zwłaszcza osobom, które mają trudności z dobraniem odpowiedniego bronzera do jasnej karnacji, a także tym zaczynającym dopiero przygodę z tego typu kosmetykami. Wolałabym jednak, gdyby producent zrobił coś z opakowaniem, które powinno być zdecydowanie bardziej wytrzymałe.

Gdybyście mogli zostawić w swojej kolekcji tylko jeden wysokopółkowy kosmetyk do makijażu, co by to było? :)

Em

piątek, 21 września 2012

(polecam) Fenjal Sensual Rose, kremowy olejek pod prysznic

Bez zbędnych wstępów napiszę wam, że jeśli lubicie zapach róży, ten olejek w trybie natychmiastowym powinien znaleźć się na waszej półce. Wspominałam już kiedyś, że bardzo rzadko wracam do żeli pod prysznic, bo nie mam wobec nich dużych wymagań i lubię testować nowe produkty. Jestem jednak pewna, że ten kosmetyk będzie wyjątkiem.


Kremowy olejek pod prysznic Fenjal Sensual Rose jest dostępny w Rossmannie i kosztuje 14,99 zł za 200 ml.


Muszę przyznać, że nie zawsze lubiłam różany zapach. Przez całe dzieciństwo kojarzył mi się on tylko z mocno perfumowanymi różańcami, które można było kupić w sklepach z dewocjonaliami. Kiedy zaczęłam swoją przygodę z kosmetykami, produkty pachnące tym kwiatem omijałam szerokim łukiem. W zeszłym roku kupiłam jednak mgiełkę do twarzy The Body Shop z witaminą E i okazało się, że zapach róż już mi nie przeszkadza. 

Na produkty Fenjal trafiłam pod koniec zeszłego roku. Początkowo nie byłam do nich przekonana - nieznana firma, dość wysokie ceny. Dziś mogę wam napisać, ze z każdego kosmetyku tej marki byłam naprawdę zadowolona, a różany kremowy olejek pod prysznic jest według mnie absolutnym hitem. Ma dość gęstą konsystencję i dobrze się pieni, dzięki czemu jest wydajny, a dodatkowo nie wysusza skóry. Najważniejszy jest tu jednak zapach - mocno różany, nie sztuczny i utrzymujący się na skórze. Fantastyczny. Jedynym minusem jest opakowanie, na którym łatwo można połamać sobie paznokcie.


Myślę, że gdyby produkty Fenjal zostały wprowadzone na rynek kosmetyków luksusowych, a nie drogeryjnych, przyjęłyby się równie dobrze. Proste opakowania, przyjemne zapachy, doskonałe działanie. Mimo, że 15 zł za żel pod prysznic to według mnie trochę za dużo, z pewnością jeszcze kiedyś pozwolę sobie na tę odrobinę przyjemności.

Em

środa, 19 września 2012

PHYSIOGEL, balsam do ciała i krem do twarzy

Hipoalergiczne, bezzapachowe, mające brzydkie opakowania - produkty PHYSIOGEL w ogóle nie zachęcają do zakupu. Osoby z bardzo wrażliwą, skłonną do alergii skórą, pewnie podchodziłyby do nich inaczej, i słusznie. Ja jednak lubię traktować dbanie o siebie jako coś przyjemnego, wolę, kiedy produkty są ładne, pachnące i łatwe w użyciu. Nie można się jednak zamykać na kosmetyczne nowinki, więc postanowiłam wypróbować serię PHYSIOGEL i uczucia mam mieszane, ale o tym za chwilę.

Balsam do ciała (200 ml) i krem do twarzy (75 ml) wchodzą w skład linii nawilżającej PHYSIOGEL. Są dostępne w aptekach i kosztują ok. 30 zł.



Balsam PHYSIOGEL należy do tego typu kosmetyków, których zwykle nie używam. Bezzapachowy produkt do ciała? Bez sensu! Rozumiem jednak, że przeznaczony jest on głównie dla osób mających duże problemy ze skórą, więc mogę mu to wybaczyć. Kosmetyk ten nie spełnia jednak obietnic producenta (odbudowa bariery ochronnej skóry, regeneracja, nawilżenie, gładkość, elastyczność). Balsam jest przede wszystkim zadziwiający rzadki jak na coś mocno nawilżającego. Konsystencja jest bardzo lejąca, przez co produkt przecieka przez palce i ciężko go nałożyć. Rozprowadza i wchłania się fantastycznie, dosłownie po kilkunastu sekundach można już spokojnie się ubrać. Największą wadą jest jednak to, że balsam bardzo słabo nawilża. W ciągu lata na mojej niezbyt wymagającej skórze sprawdzał się dobrze (zwłaszcza na dekolcie), jednak z łydkami po goleniu nie radził sobie w ogóle. Efekty nie są absolutnie warte 30 zł.


Moja przygoda z tym kremem nie zaczęła się zbyt dobrze. Zaczęłam go stosować pod koniec zeszłego roku. Po około dwóch tygodniach zauważyłam jednak pogorszenie stanu cery, postanowiłam więc zmienić krem na inny. Wróciłam do niego na wiosnę i tym razem nie zapchał mnie w ogóle, więc nie wiem tak naprawdę, czy to była jego wina tamtej zimy. Krem ma zadziwiająco lekką (jak na mocno nawilżający krem) konsystencję, dzięki czemu łatwo rozprowadza się na twarzy. Moją suchą skórę nawilża bardzo dobrze, zapewnia ukojenie i komfort. Najczęściej stosowałam go na noc, choć w ciągu dnia też całkiem nieźle dawał sobie radę. Czytałam wiele pozytywnych recenzji tego produktu, więc myślę, że warto go wypróbować. Jest wydajny, dobrze działa na skórę, łatwo się go aplikuje, ogólnie jest przyjemny. Czy sięgnę po niego ponownie? Może kiedyś. 30 zł za krem nawilżający wydaje mi się być dość wysoką ceną, produkt jest jednak z pewnością godny polecenia.

Jak wy patrzycie na tego typu produkty? Często sięgacie po coś z apteki, czy jednak szukacie kosmetyków w drogeriach? 

Em

poniedziałek, 17 września 2012

Tanie podróżowanie: PARYŻ za 500 zł

Czy da się polecieć do Paryża i spędzić w tym pięknym mieście kilka dni wydając zaledwie kilkaset złotych? Oczywiście, że tak. Jestem nawet przekonana, że przy odpowiednio wcześniejszym planowaniu podróży, można wydać dużo mniej. Nie wiem co prawda, czy pisanie o podróżowaniu jak najmniejszym kosztem jest trendy, ale z pewnością może dostarczyć niektórym cennych informacji. Z wyjazdami organizowanymi przez biuro podróży nie ma przecież żadnego problemu, wystarczy wykupić wycieczkę i tyle. Wyjeżdżanie z kraju na własną rękę jest tańsze i czasem bardziej interesujące :) Nie pogardziłabym co prawda ofertą all inclusive z pokojem wychodzącym na morze i plażę z białym piaskiem... najlepiej oczywiście z góry przez kogoś opłaconą... no, ale wróćmy do rzeczywistości.

Nie wiem, czy pamiętacie, jak rok temu na blogu pojawił się wpis o tym, że weekend urodzinowy spędzę w Paryżu. Siedziałam już wtedy w samolocie i przygotowywałam się na kilka cudownych dni. I było cudownie. Jak zawsze w tym mieście.


Nie planowałam tej wycieczki z dużym wyprzedzeniem, chyba dopiero we wrześniu wpadł mi do głowy ten pomysł, a wszystko zaczęłam organizować 1,5 miesiąca przed wylotem.

I. PRZELOT
Do Paryża najtaniej dolecieć można oczywiście tanimi liniami lotniczymi. Możliwości są dwie: Wizzair lub Ryanair na lotnisko Beauvais lub Easyjet na lotnisko Charles De Gaulle

Pierwsza opcja jest zdecydowanie tańsza jeśli chodzi o same loty (często w dwie strony można polecieć za kilkadziesiąt złotych), jednak trzeba pamiętać o tym, że przylatujemy w miejsce położone 85 km od Paryża, a bilet autobusowy kosztuje dodatkowe 15e (czyli 30e w dwie strony). Lotnisko jest zamykane na noc.

Druga opcja to linia Easyjet, w której bilety są trochę droższe (za swoje zapłaciłam ok. 200 zł w dwie strony). Ogromnym plusem jest to, że przylatujemy na duże, międzynarodowe lotnisko. Jest ono położone w aglomeracji paryskiej, więc do centrum miasta bez problemu dostaniemy się pociągiem. Bilet w jedną stronę kosztuje ok. 8e. Lotnisko jest stosunkowo bezpieczne i nie jest zamykane na noc.

Tak się złożyło, że lot powrotny mieliśmy bardzo wcześnie rano (z tego co pamiętam odprawa zaczynała się o 5), więc postanowiliśmy przesiedzieć tę jedną noc na lotnisku. W ten sposób nie tylko mieliśmy pewność, że się nie spóźnimy, ale także zaoszczędziliśmy pieniądze, które musielibyśmy wydać na nocleg. Niektórym z was może się to wydać nie do zaakceptowania, ale ja spędziłam już w życiu tyle czasu w przeróżnych spartańskich warunkach podczas podróży, że nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Nie tak dawno  musiałam zresztą spędzić na tym samym lotnisku całą noc ZUPEŁNIE SAMA i muszę przyznać, że wtedy byłam jednak lekko przestraszona. Nie wiedząc za bardzo co robić, przez długi czas po prostu spacerowałam (a warto dodać, że miałam ze sobą 40 kg bagażu), dzięki czemu mniej więcej poznałam teren. Lotnisko CDG jest ogromne i składa się z kilku terminali. Te, które przyjmują tanie linie (a więc i Easyjet) są kiepsko wyposażone, brudne i pomieszkują tam bezdomni. Wystarczy jednak przejść się trochę dalej, żeby znaleźć się w zupełnie innym otoczeniu. Ostatecznie spędziłam noc w jednym z nowszych terminali, gdzie było czysto, schludnie i bezpiecznie (choć chłodno). Siedziałam po prostu przy biurku (sic!) z laptopem, oglądałam filmy i grałam w gry. Bogatsza w te doświadczenia nie obawiałam się spędzenia na lotnisku kolejnej nocy, zwłaszcza z osobą towarzyszącą. Posiedzieliśmy sobie czytając, jedząc, rozmawiając i trochę przysypiając i jakoś zleciało do rana. Po tym terminalu chodził zresztą pracownik obsługi lotniska i sprawdzał bilety - w ten sposób osoby mające lot następnego dnia mogły bez przeszkód zostać (i nie miało znaczenia, że nasza linia odlatywała z "gorszego" terminalu). Pewnie właśnie dlatego w tym miejscu bezdomnych nie było w ogóle. 

Wspomnę jeszcze, że za przejazd z Paryża na lotnisko nie zapłaciliśmy w ogóle, bo zwyczajnie nie było jak. Pociągi odjeżdżają z tej samej stacji co zwykłe metro, więc bramki przepuszczają na zwykłe bilety. Kiedy jednak dojedzie się na lotnisko, żeby na nie wejść, trzeba mieć właśnie ten bilet za 8e. Pech chciał, że zupełnie o tym zapomnieliśmy, a przyjechaliśmy jednym z ostatnich pociągów. Zatrzymaliśmy się przed bramkami, gdzie nie było żywej duszy ani... automatu biletowego. Postaliśmy chwilę i po dojściu do wniosku, że zupełnie nie wiemy co robić, po prostu przeszliśmy bez biletów. Przecisnęliśmy się przez tę może piętnastocentymetrową szparę pomiędzy drzwiczkami i znaleźliśmy się na lotnisku. Oczywiście nie polecam tej metody, ale jeśli znajdziecie się w podobnej sytuacji, warto spróbować wciągnąć powietrze i przecisnąć się na wdechu ;)

II. NOCLEG
Paryż jest bardzo drogim miastem (jak zresztą cała Francja), a najtańsze noclegi w hostelach zaczynają się od 20e za osobę. Miałam raz wątpliwą przyjemność spędzić noc w jednym z takich miejsc (z tego co pamiętam był to jednogwiazdkowy hotel) i byłam wtedy bardzo szczęśliwa mając ze sobą własną pościel. Nie polecam ;) Jeśli jednak macie poniżej 30 lat, jest inne, o wiele lepsze wyjście, a jest nim nocleg w schronisku młodzieżowym. Tak naprawdę przypomina to po prostu typowy hostel, jest czysto, choć bez szczególnych udogodnień. Dodatkowym plusem może być to, że obsługa dobrze mówi po angielsku, co w tym kraju jest naprawdę niespotykane. Cena zależy od pokoju i pory roku, miejsce w dwuosobowym kosztowało w listopadzie 16e. Prywatny pokój to dla mnie absolutny wymóg, wiele mogę znieść, ale nie kogoś obcego chrapiącego mi nad uchem. Wszystkie dodatkowe informacje znajdziecie TU

III. ZWIEDZANIE
Nie będę się rozwodzić nad tym, co w Paryżu warto zobaczyć, a czego nie. Należy oczywiście zaopatrzyć się w dobry przewodnik, jednak prawdziwy klimat miasta odczujecie dopiero wtedy, kiedy po prostu po nim pospacerujecie. Bez konkretnego celu, chłonąc obrazy przypadkowych miejsc, do których traficie.


Po mieście najwygodniej przemieszczać się oczywiście metrem. Mapkę znajdziecie prawdopodobnie w każdym przewodniku. Bilety kupić można w automatach, najlepiej zaopatrzyć się od razu w 10 - wychodzi taniej.

IV. ZAKUPY I JEDZENIE
Jedzenie jest we Francji bardzo drogie, więc polecam od razu wybić sobie z głowy przeliczanie jego wartości na złotówki. Najtaniej jest oczywiście w marketach, gdzie kupowałam hurtowo choćby pyszne musy jabłkowe. Po coś na śniadanie wstąpić można do jednej z tysiąca patisserie i spacerując po budzącym się do życia mieście delektować się najlepszymi croissantami na świecie. Cena obiadu w restauracji może zwalić z nóg, ja polecam różne mniejsze i większe knajpki znajdujące się w całym Paryżu. Bardzo smakowały mi też kanapki w sieciówce Pomme de Pain.


Będąc w Paryżu warto oczywiście wstąpić do drogerii, ponieważ wysokopółkowe kosmetyki i perfumy są tu nie tylko łatwiej dostępne, ale też po prostu tańsze. Moim ulubionym miejscem jest ogromna Sephora na Champs Elysees.


Koszt naszego trzydniowego pobytu w Paryżu wyniósł około 1000 zł za dwie osoby (nie licząc moich nadprogramowych zachcianek, zwłaszcza kosmetycznych). Nie tak dużo, prawda? Jeśli więc zawsze chcieliście zobaczyć na żywo stolicę Francji, nie macie na co czekać. Paryż jest piękny także jesienią :)

Em

P.S. Znalazłam nawet sklep z... różdżkami! Była też mapa Huncwotów :)




sobota, 15 września 2012

Jak nie zostałam włosomaniaczką

Jeśli uważnie czytacie mojego bloga, pewnie zauważyliście, że nigdy nie pojawił się tu post na temat pielęgnacji włosów. Wychodziłam z założenia, że zwyczajnie nie ma o czym pisać. Na wielu blogach kosmetycznych są całe serie dotyczące włosów i ich pielęgnacji, przepisy na domowe maski i recenzje szeregu różnych szamponów i odżywek. Mimo że zwykle jestem podatna na wszelkie kosmetyczne szaleństwa ogarniające dużą grupę osób, do włosomaniactwa od samego początku podchodziłam z dystansem. Nie zrozumcie mnie źle, z podziwem czytam niektóre blogi i kibicuję ich autorkom, ale muszę przyznać, że sama jakoś nigdy nie odnalazłam się w tym temacie.

Na co dzień używam szamponu z (uwaga!) SLS, w moich odżywkach zwykle roi się od silikonów, a włosy rozczesuję na mokro, bo inaczej mi się nie układają. I dobrze mi z tym wszystkim :) Nie wykluczam oczywiście zmian "na lepsze" w jakiejś nieokreślonej przyszłości, ale na razie się na to nie zapowiada.

Te cztery produkty to właściwie wszystko, czego ostatnio używam regularnie. Zanim napiszę o nich więcej, wspomnę jeszcze o moich włosach. Według mnie są raczej normalne, ze skłonnością do przesuszenia na końcach (zwłaszcza, kiedy są już bardzo długie). Myję je co 2-3 dni, schną naturalnie (A. nie mam suszarki, B. nie chce mi się, zresztą patrz punkt A.), nigdy nie były farbowane (bardzo lubię swój naturalny kolor), prostuję je średnio raz na dwa miesiące, jeszcze rzadziej używam lakieru lub pianki, czasem nakładam nawet olej kokosowy, choć efektów brak (pewnie dlatego, że przypominam sobie o tym raz na kilka tygodni :) ). 

Szampon, którego używam, to Lush New. To już drugi (wcześniej zużyłam Seanik) produkt do włosów tej marki i muszę przyznać, że bardzo go lubię. Zapewnia bardzo dobre oczyszczenie i świetnie się pieni, więc spełnia właściwie dwa jedyne wymogi, jakie stawiam przed szamponem. Poza tym mocno, korzennie pachnie (super!), jest wygodny i bardzo wydajny. Odżywkę Timotei stosuję od niedawna, więc niewiele mogę na jej temat powiedzieć. Niestety na razie mam wrażenie, że jest trochę za słaba. Przynajmniej ładnie pachnie.

Zawsze staram się użyć czegoś ułatwiającego rozczesanie włosów, ostatnio jest to eliksir Green Pharmacy. Spisuje się w tej roli bardzo dobrze (choć ze szczotką Tangle Teezer większość produktów daje radę). Kiedy włosy są już tylko wilgotne, spryskuję je jeszcze raz. Ma nieporęczne opakowanie, ale rozpyla idealną mgiełkę, nie obciąża, a włosy są miękkie i nawet trochę dłużej zachowują świeżość. Pachnie ziołowo i zapach ten jest wyczuwalny jeszcze przez kilkanaście godzin. Nie wiem, jakie będzie jego długofalowe działanie, ale jestem na razie bardzo pozytywnie nastawiona. Do stylizacji używam jedwabiu Green Pharmacy, który niestety nie radził sobie z bardzo przesuszonymi końcami, które jeszcze niedawno miałam. Mam nadzieję, że teraz sprawdzi się lepiej (od wczoraj jestem uboższa o 15 cm).

Nie miał mi kto zrobić zdjęcia, więc sama musiałam kombinować z fotografowaniem odbicia w lustrze. Wczorajsza wizyta u fryzjera sprawiła, że moje włosy mają teraz 45 zamiast 60 cm, ale nie ma co rozpaczać, przecież odrosną :) Niestety moja sprawdzona przez lata fryzjerka jest teraz na urlopie i bardzo liczę na to, że szybko z niego wróci.

Mam nadzieję, że włosomaniaczki nie poczuły się zgorszone moją pielęgnacją (żart, żart! :)). Ciekawa jestem, czy ktoś z was też jest zbyt leniwy, żeby przejmować się tymi wszystkimi włosowymi regułami :) Piszcie!

Em

P.S. Produkty Green Pharmacy zostały mi przekazane do opisania na blogu.

(zapowiedź) essence hot winter drinks LE

Jak co roku essence wypuszcza limitowaną edycję kremów do rąk. Tym razem inspirowana jest ona gorącymi napojami, którymi raczymy się zwłaszcza w długie, zimowe wieczory. Pycha! :)



Czy nie leci wam ślinka na sam widok tych opakowań? :) Niestety na liście krajów, w których ma pojawić się ta edycja, nie ma Polski. Mam nadzieję, że to tylko zwykłe przeoczenie! ;)

Em

(zapowiedź) Catrice Big City Life II LE

W zeszłym roku Catrice wypuściło edycję limitowaną inspirowaną czterema miastami: Berlinem, Sydney, Nowym Jorkiem i Londynem. W tym roku powraca dla odmiany z Paryżem, San Francisco i Szanghajem. Zobaczcie sami.











Co myślicie o tych nowych wersjach? Ostatnim razem po przyjrzeniu się bliżej testerom paletek, zrezygnowałam z ich zakupu. Teraz jednak Paryż bardzo kusi... (podobno jednak edycja ma pojawić się tylko w Hiszpanii, Tunezji, Tajlandii i na Węgrzech... no cóż, zobaczymy).

Em