wtorek, 28 lutego 2017

O akcji oddawania włosów z perspektywy osoby chorej

Zabierałam się do tego wpisu jak pies do jeża. Nie do końca wiedziałam, jak ugryźć temat, który budził we mnie bardzo mieszane emocje. Nie chciałam napisać czegoś niewłaściwego, więc postanowiłam jednak trochę poczekać. Niedługo stuknie pięć miesięcy od obcięcia włosów (w tym wypadku wyjątkowo cieszę się, że czas tak szybko leci, haha) i nareszcie zaczęłam czuć się z nimi w miarę dobrze. Tak, robię wszystko, żeby odrosły jak najszybciej i nie, prawdopodobnie już nigdy drugi raz nie będą tak krótkie :) Ale czy żałuję? Staram się nie żałować podjętych decyzji, bo jestem zdania, że wszystko dzieje się po coś, a poza tym rozmowa z Eweliną, którą będziecie mogli poznać w dalszej części wpisu, pokazała mi, że jednak zrobiłam coś dobrego i że to było fajne.



Musicie wiedzieć, że całe życie miałam długie włosy i nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby ściąć je na krótko. Co więc spowodowało tak drastyczną zmianę? No cóż, nie ukrywam, że zeszły rok był dla mnie bardzo trudny i był taki czas, kiedy naprawdę wszystko wydawało mi się być strasznie bez znaczenia. Być może to naturalna reakcja na stratę bliskiej osoby. W każdym razie właśnie wtedy w Krakowie była organizowana większa akcja oddawania włosów i po prostu postanowiłam wziąć w niej udział. Szczerze mówiąc, było mi wszystko jedno, jak wyglądam i może miałam też odrobinę nadziei, że poczuję się lepiej, kiedy zrobię coś dla innych? Poszłam więc i obcięłam włosy znacznie krócej, niż planowałam (nie do końca dogadałam się z fryzjerem ;)), a to wszystko po to, żeby ostatecznie poczuć się... jeszcze gorzej! Śmiać mi się chce, jak o tym myślę, ale uwierzcie, że wtedy ani trochę nie było mi do śmiechu.

Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po wyjściu od fryzjera, było napisanie do Anwen :) Jeszcze tego samego dnia kupiłam pokrzywę, skrzyp, wcierkę i drożdże i postanowiłam wdrożyć w życie ekstremalną kurację zapuszczania włosów, którą zresztą stosuję do dziś (z całkiem niezłym skutkiem). Wszyscy co do jednego mówili mi, że wyglądam świetnie (za co z tego miejsca bardzo dziękuję, bo sama czułam się jak kupa :D), a ja na pytanie, czy mi się podoba, konsekwentnie odpowiadałam, że „muszę się przyzwyczaić”. Samej sobie mówiłam „to tylko włosy” tak długo, aż w końcu w to uwierzyłam i postanowiłam cały włosowy temat olać, na ile tylko potrafiłam. Kilka osób pytało mnie, czy płakałam :D NIE! Nie wyobrażam sobie, o ile żałośniej czułabym się z samą sobą, gdybym aż tak zaczęła się nad sobą użalać z powodu włosów. Postanowiłam zrobić jedyną rozsądną rzecz, czyli przeczekać :) Od jakiegoś miesiąca włosy mam już na tyle długie, że mogę je sobie podpiąć spinkami i czuję się z nimi dobrze.

Moje włosy tydzień przed obcięciem i cztery miesiące później (jak się bardzo uprę, to mogę je już nawet spiąć :))



Przez ten czas, który minął od wzięcia udziału w akcji, wiele razy zastanawiałam się, czy to w ogóle miało jakiś sens. Może gdybym znała szczegóły na temat tego, co konkretnie stało się dalej z moimi włosami, byłabym bardziej entuzjastycznie nastawiona. Aż tu kilka tygodni temu zgadałam się z Eweliną, moją koleżanką, z którą od dawna nie miałam kontaktu. Nie miałam pojęcia, że ona znalazła się po tej drugiej stronie, po stronie osoby chorej. To właśnie rozmowa z nią sprawiła, że na nowo uwierzyłam w sens mojego udziału w akcji oddania włosów (bo oczywiście w sens samej akcji wierzyłam cały czas). Poprosiłam Ewelinę, żeby napisała kilka słów na temat tego, jak to wszystko wygląda z drugiej strony.

Włosy zaczęły mi powoli wypadać dwa tygodnie po przyjęciu pierwszej chemii. W trakcie tygodnia po drugim wlewie wypadły wszystkie. W takim wypadku chore stają przed pytaniem: chustki czy peruka. Ja wiedziałam, że nie chcę się zdradzać z chorobą przed innymi, dlatego zaczęłam szukać peruki. Po pierwszym wlewie pacjent otrzymuje kartkę z refundacją części kosztów (250 PLN), który to dokument należy podbić w przypisanym dla siebie wojewódzkim ośrodku NFZ. Następnie można zrealizować receptę w wybranym sklepie bądź zwrócić się do fundacji.

Na początku zgłosiłam się do instytucji Rak N'Roll. Ścieżka w fundacji jest następująca: w zgłoszeniu wybiera się sklep, z którym fundacja ma podpisaną umowę, a po umówieniu terminu można wybrać perukę z naturalnych włosów. Świetny pomysł, ale niestety czas oczekiwania jest długi. Wysłałam swoje zgłoszenie na początku maja, perukę mogłabym odebrać we wrześniu. W takim przypadku zwolniłam zaklepane miejsce i poszłam do sklepu.

W sklepie można wybrać włos naturalny lub syntetyczny. Ten pierwszy odrzuciłam od razu ze względu na zaporową cenę – od dwóch/trzech tysięcy wzwyż. Włosy sztuczne pod względem jakości nie okazały się bynajmniej kiepskie, czego się obawiałam. Jednak po przejrzeniu asortymentu wiedziałam, że jeżeli chcę dobrać perukę do swojego wieku (kilka lat do trzydziestki), będę musiała trochę dołożyć. Większość peruk atrakcyjnych finansowo (których koszt pokryłaby refundacja) była dopasowana do osób starszych (nie chcę w tym miejscu generalizować, jednak ja nie zdecydowałabym się na wspomniane peruki). Modele o innym kształcie, np. bez grzywki, z długością włosów do brody i dłuższe, kosztują odpowiednio więcej. Ja znalazłam pasującą do mnie fryzurę, ale musiałam dopłacić ok. 650 PLN. Wahałam się bardzo, czy mogę pozwolić sobie na taki wydatek w obliczu innych potrzeb związanych z leczeniem, ale jednak komfort psychiczny był dla mnie bardzo ważny. Chyba nikt, kto nie wiedział o mojej chorobie, nie zorientował się, że to nie są moje prawdziwe włosy. 

Inicjatywy związane z oddaniem włosów traktuję bardzo osobiście, bo teraz wiem, co oznacza stracić włosy. Mimo że ja, co mnie samą bardzo zaskoczyło, nie przeżywałam tego bardzo mocno – jak spodziewałam się po usłyszeniu diagnozy i decyzji o chemioterapii, wiem, że to jedna z najgorszych chwil podczas choroby. Nie tylko ze względów estetycznych, „płytkich” (być może dla niektórych), ale też dlatego, że po braku upierzenia można odczuć, z czym trzeba się zmierzyć, że to nie żarty. Z tego względu takie inicjatywy to coś niesamowitego. 

A więc czy było warto? Tak. I może dobrze się stało, że wzięłam udział w akcji akurat w takim momencie. W innym czasie prawdopodobnie bym się na to nie zdecydowała, a na pewno nie obcięłabym włosów aż tak krótko. Ostatecznie liczy się jednak efekt i mam nadzieję, że choć odrobinę pomogłam komuś przejść przez ten trudny czas.

Więcej o akcjach oddawania włosów możecie przeczytać na stronach Daj włos! i We Girls (pierwsza jest bardziej znana, druga zapewnia peruki dla chorych dzieci).

Mam do was jeszcze jedno pytanie: czy bylibyście zainteresowani zorganizowaniem przeze mnie któregoś dnia kilkunastominutowej transmisji na żywo na instagramie? Kilka znajomych blogerek od czasu do czasu robi coś takiego i bardzo mi się to podoba! Pogadałabym trochę na przykład o akcji oddawania włosów albo o tym, w jaki sposób je teraz zapuszczam – może macie jakieś pytania, na które mogłabym odpowiedzieć. Dajcie proszę znać i oczywiście obserwujcie mnie na instagramie.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie komentarz. Bardzo chętnie je czytam i odpowiadam na każde pytanie! Proszę, nie spamuj jednak - nie zapraszaj do siebie i nie podawaj linka do swojego bloga. Znajdę go w Twoim profilu! Dziękuję.