Tak! Zacznijmy jednak od początku. Nie mam w zwyczaju kupowania kosmetyków przez internet ani w ogóle poszukiwania produktów poza moim miastem. Jeśli nie uda mi się czegoś kupić w Krakowie, trudno. Zwykle szybko zresztą zapominam o tej chwilowej zachciance. Tym razem jednak wszystko potoczyło się trochę inaczej i nie żałuję :)
Podczas rossmannowskiej promocji -40% na kolorówkę przyjrzałam się bliżej bardzo chwalonym cieniom L'Oreal Infaillible. Od dawna spotykałam się z samymi zachwytami na ich temat, jednak cena regularna (36,79 zł) była według mnie zdecydowanie zbyt wysoka. W podstawowej szafie tej marki dostępnych jest sześć odcieni, spośród których nic nie spodobało mi się na tyle, żeby od razu zdecydować się na zakup.
Jakiś czas później trafiłam na dużo większą szafę L'Oreal, w której znajdowały się cztery dodatkowe wersje, wśród nich właśnie 037 Metallic Lilac. Niestety strasznie mi się on spodobał. Niestety w tym Rossmannie dostępny już był tylko tester. Niestety cień okazał się być niemożliwy do znalezienia w całym Krakowie. Najpierw wyżaliłam się w internecie, potem postanowiłam sobie ten produkt odpuścić, a jeszcze później odezwała się snow, która specjalnie zwróciła uwagę na ten cień w swoim Rossmannie i zaproponowała, że mi go wyśle. Była bardzo przekonująca i po prostu nie mogłam jej odmówić :) W ten sposób cień znalazł się w moich rękach.
3,5g produktu znajduje się w niewielkim pojemniczku. Z reguły nie przepadam za takimi rozwiązaniami, jednak w tym przypadku otwór jest na tyle duży, że bez problemu możemy nabrać cień na palec, nie zahaczając o nic paznokciem. Konsystencja jest dziwna, ale bardzo praktyczna - cień jest kremowy, sprasowany za pomocą załączonej zatyczki. Nie osypuje się przy nakładaniu i świetnie przylega do skóry.
Czy wspominałam już o odcieniu? Jest to piękny, wielowymiarowy, szaro-srebrno-fioletowo-"taupe" kolor. Jego moc można stopniować nakładając na skórę kolejne warstwy. Love it.
Czy było warto? Choćby dla samej radości z otwierania paczki... tak! :) Fakt, że produkt okazał się być tak dobry, jak się tego spodziewałam, był jedynie miłym dodatkiem. Już mam ochotę na kolejne wersje kolorystyczne, ale poczekam z tym na kolejną promocję.
Jak to z wami jest? Jeśli macie na coś ochotę, próbujecie dotrzeć do tego wszelkimi możliwymi sposobami, czy jednak sobie odpuszczacie? Jaka jest wasza największa "zdobycz"? :)
Em
* "drugi koniec Polski" to trochę za dużo powiedziane, ale pasowało mi do tytułu ;)