Kiedy pokonałam kilka ostatnich metrów
i stanęłam na szczycie platformy prowadzącej na plażę,
wiedziałam, jaki tytuł będzie nosił mój kolejny wpis na blogu.
To było to. Jedna ulotna chwila czystego szczęścia, które w tym
momencie poczułam.
Kocham morze w ogóle, a polskie w
szczególności. Wciąż uważam za okropną pomyłkę to, że Kraków
nie leży bliżej. A najbardziej na świecie kocham właśnie to
miejsce, w którym spędzałam wakacje przez całe dzieciństwo.
Im byłam starsza, tym częściej wybierałam jednak inne kierunki.
Więc wróciłam. Po czteroletniej
przerwie. Wiele się zmieniło, ale to, co najważniejsze, pozostało
takie samo. Żałuję tylko, że nie ma tu już nikogo ze wspaniałych ludzi, których w
tym miejscu poznałam – oni też pewnie wybierają już inne
kierunki na wakacje. Ale to nic. Mam zamiar całkowicie się
zresetować i naładować akumulatory na kolejny rok. Przywiozłam tyle książek, że chyba połowę czasu spędzę na czytaniu!
A morze? Jak zwykle idealne. Zwłaszcza
o poranku, kiedy na plaży jest prawie pusto.
P.S. Dziś woda ma 20 stopni!