Zastanawiając się, o czym mogłabym
napisać, nie mając dostępu do większości moich kosmetyków,
przypomniałam sobie tag, który kilka lat temu był bardzo popularny
w blogosferze - chodzi oczywiście o „co jest w mojej torebce”.
Powstało już tysiące postów i filmików o takim tytule, więc
pomyślałam, że mój wpis na pewno wiele wniesie do tematu :) Tak
na serio, to aktualna zawartość mojej torebki rzeczywiście jest
ciekawa (no dobra, dla mnie), bo gdybym zdjęcia robiła jeszcze rok czy dwa
lata temu, zobaczylibyście torbę wypchaną po brzegi
najróżniejszymi rzeczami. Na uczelnię w końcu trzeba było zabrać
ze sobą zeszyty, książki, jedzenie, picie, a czasem nawet – o
zgrozo – laptopa, więc siłą rzeczy noszenie ze sobą małej
torebki w ogóle nie wchodziło w grę. Oczywiście wciąż od czasu do czasu
sięgam po coś większego (i nawet planuję zakup pięknej torby od
Dzikiego Józefa), ale tylko wtedy, kiedy rzeczywiście muszę zabrać
ze sobą więcej rzeczy.
Torebka, którą noszę teraz
najczęściej, przyjechała ze mną kilka miesięcy temu z Wenecji.
Jest skórzana, zamykana na zamek i ma dwie dodatkowe kieszonki. No i
najważniejsze – pasuje do wszystkiego, a także łatwo jeździ się
z nią na rowerze.
Pisałam już niedawno, że bez
telefonu nie ruszam się z domu. Mogę zapomnieć portfela (i liczyć
na to, że nie złapie mnie drogówka do kontroli oraz że ktoś
pożyczy mi trochę drobnych), kluczy do mieszkania (zawsze można
zadzwonić i umówić się z kimś, kto ma drugą parę) i kosmetyczki
(jeden dzień da się przeżyć bez błyszczyka), ale nie mając przy sobie telefonu,
pewnie myślałabym tylko o tym, że jeśli ktoś będzie miał do
mnie ważną sprawę, nie będzie miał jak się ze mną
skontaktować. Więc telefon zawsze mam ze sobą. Mój Samsung Note 2
spisuje się świetnie również do przeglądania internetu.
Drugą rzeczą, która prawie zawsze
jest ze mną, jest mój portfel od Michaela Korsa, który kupiłam sobie w zeszłym roku na urodziny. Gdyby ktoś mnie teraz zapytał,
czy naprawdę warto wydać tyle pieniędzy na portfel, nie
potrafiłabym udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Jestem z niego
bardzo zadowolona, bo jest bardzo funkcjonalny i mimo ciągłego
użytkowania wciąż wygląda jak nowy, ale z drugiej strony pewnie skórzany
portfel mniej znanej marki spisywałby się równie dobrze. Mnie
akurat podobał się ten, więc wychodząc z założenia „czasem
można”, nie żałuję zakupu.
Zgodnie z zasadą „portfel, klucze,
telefon”, trzecią rzeczą, o której staram się nie zapomnieć,
są oczywiście klucze. Poza tym zwykle dorzucam jeszcze długopis
(zawsze jest potrzebny, kiedy go nie ma), słuchawki (muzyka i
audiobooki z telefonu) i okulary przeciwsłoneczne (te, które mam
teraz, są z House'a i bardzo je lubię).
Poza tym zwykle w torebce ląduje też
niewielka kosmetyczka z paroma mniejszymi rzeczami. Tej obecnej wam
nie pokazuję, bo jest już bardzo zniszczona i muszę w końcu kupić
jakąś nową – widziałam ostatnio całkiem fajne w H&M, więc
po powrocie do Krakowa postaram się o tym pamiętać. W każdym
razie w moim niezbędniku znajdują się: mokre chusteczki, miętówki,
nić dentystyczna (tej akurat nie polecam), plastry w małpki (z
takim plastrem zawsze mniej boli), tabletki przeciwbólowe
(oczywiście dostaję strasznego bólu głowy pierwszego dnia, kiedy
się skończą i zapomnę ich uzupełnić), opakowanie na soczewki, pilniczek, gumkę i spinkę
do włosów, balsam do ust, mini błyszczyk i miniaturkę kremu do
rąk.
Gdybym wciąż jeździła komunikacją
miejską, na pewno znalazłaby się tu jeszcze jakaś książka, ale
wtedy musiałabym już zmienić torebkę na trochę większą.
Obecnie taki zestaw wystarcza mi w zupełności i ani trochę nie
tęsknię za noszeniem ze sobą wielkich toreb. Być może to się
zmieni, kiedy dotrze do mnie wspomniana już torba od Dzikiego Józefa
:)
Nie mogę uwierzyć, że to już mój
ostatni dzień nad morzem i że następną notkę będę pisać z Krakowa. Oczywiście już zaplanowałam na przyszły rok wakacje w
tym samym miejscu!