Całkiem niedawno na blogu pojawił się wpis o zużytych produktach, do których z chęcią wrócę. Zapowiedziałam w nim, że kolejna notka z cyklu o zużyciach będzie dotyczyć kosmetyków, które się u mnie nie sprawdziły. Nie mogę jej jednak nazwać "zużyte produkty, których nie polecam", bo prawda jest taka, że nie wszystkie udało mi się w ogóle zużyć do końca. Czasem po prostu nie warto się męczyć, za to pokierować się hasłem "use more of what makes you happy" i wywalić buble do kosza.
Sól kąpielowa Green Pharmacy Olej arganowy i Figi. Bardzo długo zużywałam ten produkt, właściwie wsypywałam go do wanny tylko wtedy, kiedy nie miałam niczego innego albo wiedziałam, że nie mam za dużo czasu i nie chciałam "marnować" lepszego produktu. Od soli do kąpieli wymagam tylko tego, żeby ładnie pachniała, jak na przykład moja ulubiona sól Farmona. Ta zapach miała taki sobie, nie zaobserwowałam pozytywnego działania na skórę i dodatkowo strasznie brudziła wannę.
Płyn micelarny Ziaja Ulga w moim rankingu płynów micelarnych nie znalazł się na szarym końcu tylko dlatego, że dostał sporo punktów za niską cenę. Do demakijażu oczu się nie nadaje, nieźle radzi sobie z demakijażem twarzy, ale ja lubię mieć jednak coś wielofunkcyjnego.
Spray ułatwiający rozczesywanie włosów Lilliputz dostałam od przyjaciółki, u której się nie sprawdził. U mnie też sobie nie poradził, w ogóle nie pomagał w rozplątaniu włosów, za to jakby trochę je sklejał. Nie znalazłam dla niego innego zastosowania i połowę wylałam do zlewu. Być może u dzieci sprawdza się lepiej.
Krem na noc L'Occitane miałam w formie piętnastomililitrowej miniaturki i z góry zaznaczam, że nie jest to zły produkt. Jest przeciętny w kierunku dobrego, jednak znam lepsze tego typu bogate, odżywcze kremy (np. Ziaja z olejkiem arganowym), które są na dodatek ponad dwadzieścia razy tańsze. Nie jest wart swojej ceny, a może ja po prostu nie odkryłam jego cudownych właściwości.
Krem do nóg po depilacji Balea swego czasu pojawił się na paru blogach i zebrał pozytywne recenzje, więc kiedy nadarzyła się okazja, wrzuciłam go do koszyka. Niestety u mnie się nie sprawdził - był zdecydowanie za lekki, niewystarczająco koił i lepiej tak naprawdę działało dowolne masło do ciała. Zapewnienia producenta, że włoski będą wolniej odrastać możemy oczywiście włożyć między bajki, ale czy ktoś naprawdę wierzy w takie obietnice?
Peeling do ciała Bielenda Awokado był moim pierwszym spotkaniem z bardzo chwaloną serią peelingów tej marki. Bardzo długo u mnie leżał, użyłam go przez ten czas kilka razy, aż w końcu się przeterminował. Nie mam pojęcia, czy trafił mi się jakiś wybrakowany egzemplarz, ale produkt był suchy, zbity, ciężko było go wydobyć z pudełka, jeszcze ciężej rozprowadzić po skórze. Przegrał z lepszymi produktami, na przykład szarlotkowym peelingiem Farmona, którego używanie było czystą przyjemnością.
Tego typu wpisy nie należą do moich ulubionych, bo przecież znacznie przyjemniej jest chwalić kosmetyki niż opisywać buble. Na szczęście zdecydowanie częściej produkty mi jednak odpowiadają, więc mam nadzieję, że podobny wpis nie pojawi się zbyt szybko :)
P.S. Produkty Green Pharmacy i L'Occitane dostałam od producentów, ale nie czułam się w żaden sposób zobowiązana do pokazania ich na blogu. Umieszczam tę informację pod postami, bo zdaję sobie sprawę, że część czytelników chce wiedzieć, które z opisywanych produktów są elementem jakiejś współpracy (nawet jeśli jest ona już dawno zakończona).