Parę dni temu w Douglasach pojawiły się nowości Essence (notka TU), a dziś w Naturze (Galeria Kazimierz) trafiłam na nowości Catrice. Było wszystko poza kredkami smokey eyes. Można był się spodziewać, że jak zwykle wykupię połowę rzeczy, ale... nowości mnie jednak rozczarowały. Nie miałam też nastroju na zakupy. Co dziwne, nie kupiłam tego na co najbardziej czekałam: cieni w kremie i lip stainów. Te pierwsze kolorystycznie pokrywały się z ostatnimi nowymi cieniami w kremie Essence, za to wśród lip stainów nie znalazłam koloru dla siebie - dwa były takie jak w limitowance You Rock! Essence, zaś pozostałe po prostu nieciekawe. Tusze do rzęs na razie musiałam odpuścić, lakierów Catrice nie znoszę... Skończyło się więc na dwóch cieniach.
Mają po 2g, zostały wyprodukowane w Niemczech, są ważne 24 miesiące od otwarcia i kosztują 11,99 zł. Są to naprawdę wyjątkowe cienie, porównywane na blogach do Satin Taupe i Club z MAC. Bardzo trudno było uchwycić ich wyjątkowość na zdjęciach, ale postaram się przynajmniej opisać je dokładniej.
400 My First Copperware Party
To średni brąz, który w zależności od światła i stopnia roztarcia wpada bardziej w złoto lub fiolet. (ten fioletowy odcień widać na zdjęciu w opakowaniu) Z pewnością będzie się świetnie nadawał do załamania powieki. Już nie mogę się doczekać wypróbowania połączeń z innymi cieniami!
410 C'mon Chameleon!
Kolejny kosmetyk ze świetnie dobraną nazwą! To prawdziwy kameleon. W opakowaniu wygląda na ciemną, perłową zieleń, jednak po roztarciu w magiczny sposób zmienia się w brąz. Wciąż jednak widać, że ma w sobie zielone tony i przy każdej zmianie światła wygląda trochę inaczej. To będzie prawdziwa perełka w mojej kolekcji!
Skusicie się na nie?
Em