Brakuje mi na blogu miejsca, w którym mogłabym się dzielić z wami różnymi drobiazgami. Są to rzeczy, o których coś chciałabym napisać, ale jest tego za mało na osobny wpis. Na szczęście na swoim blogu mogę robić, co mi się podoba, więc postanowiłam, że od teraz będę co jakiś czas wrzucać posty dotyczące kilku produktów, które ostatnio odkryłam / takich, które mi się po prostu spodobały / tych, które umilają mi czas. Z pewnością kiedyś znajdzie się i miejsce na opisanie bubli, bo myślę, że to bywa czasami nawet ciekawsze. Dziś chciałabym się z wami podzielić kilkoma słowami na temat książki, kosmetyku, a także czegoś, co pomaga mi w organizacji i umila mi czas. Zapraszam na wiosennych ulubieńców!
W tym zestawieniu po prostu nie mogło zabraknąć książki, którą ostatnio pochłonęłam jednym tchem. Kilka miesięcy temu było o niej bardzo głośno, wszyscy ją czytali, wszyscy zachwalali, więc w końcu wylądowała i na mojej półce. I tak jak często u mnie bywa, przeleżała tam całkiem sporo czasu, zanim w końcu po nią sięgnęłam. Cóż mogę powiedzieć - żałuję, że tak późno, ale podpisuję się pod wszystkimi pozytywnymi słowami na jej temat. Dziewczyny z powstania to zbiór opowiadań o kobietach, które brały udział w Powstaniu Warszawskim. O kobietach - bohaterkach wojennych nie pisze się dużo, ale to właśnie ich opowieści trafiają do współczesnych kobiet bardziej niż większość innych książek historycznych. Kiedy czytałam, po prostu nie mieściło mi się w głowie, że te dziewczyny były wtedy młodsze ode mnie, a przeszły przez piekło, którego ja nie potrafię sobie nawet dobrze wyobrazić (na szczęście!). Polecam nawet tym, których książki historyczne zwykle nudzą (to ja), bo od tej naprawdę nie można się oderwać przez wiele godzin.
Przejdźmy od bardzo ciężkich do bardzo lekkich tematów, czyli tych spożywczych. Macie tak czasem, że nagle znikąd nabieracie ochoty na coś, czego nie próbowaliście od wielu lat? Mnie kilka tygodni temu naszło na kawę zbożową, której nigdy nie byłam wielką fanką i której nie piłam chyba od podstawówki. Nie wiem, co mi się poprzestawiało w głowie, ale od kiedy na nowo odkryłam jej smak, codziennie zaczynam od niej dzień i zwykle też z nią go kończę. Lubię mieć zawsze pod ręką jakiś ciepły napój, a kawa zbożowa to ostatnio mój hit numer jeden.
Cały czas staram się doskonalić mój system organizacji czasu i muszę powiedzieć, że w tym roku idzie mi naprawdę nieźle. Od jakiegoś czasu wprowadziłam do kalendarza kolory - każda grupa działań (praca/blog/dom/czas wolny) ma swój i dzięki temu jakoś łatwiej przychodzi mi odhaczanie spraw do załatwienia w kolejności ich ważności. Moim ulubieńcem stał się więc zestaw pisaków z Ikei, które kupiłam za kilka złotych już jakiś czas temu i ciągle mi się one przydają do różnych rzeczy, ale w przypadku uzupełniania kalendarza są niezastąpione.
I na koniec kosmetyk, o którym po prostu muszę wspomnieć, bo znalezienie podkładu drogeryjnego w tak jasnym odcieniu jest prawdziwym ewenementem. Jest to prawdopodobnie najjaśniejszy podkład ze średniej półki i w moim przypadku idealnie sprawdza się do rozjaśniania zbyt ciemnych produktów, które sprawdzają się u mnie dobrze, ale niestety nie trafiają w odcień mojej skóry. Rimmel Match Perfection 010 Light Porcelain jest dla mnie zbyt jasny (sic!) i zbyt różowy, ale doskonale łączy się z innymi płynnymi formułami i właśnie po to go kupiłam. Nie wiem, do czego mogłabym go porównać, ale np. Bourjois HM 51 jest od niego sporo ciemniejszy. Bardzo się cieszę, że takie produkty zaczynają się pojawiać na półkach i być może za jakiś czas dziewczyny o bardzo jasnej karnacji w końcu będą miały z czego wybierać.
Lecę korzystać z tego pięknego wiosennego wieczoru, a wam życzę udanego, słonecznego weekendu. Ja już za tydzień będę nad morzem, tak bardzo nie mogę się doczekać! ⚓