piątek, 24 kwietnia 2015

Pierwszy tydzień z aparatem na zębach

Szczerzę się za każdym razem, kiedy przechodzę obok lustra. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że mam coś na zębach. Przestałam jeść połowę ulubionych rzeczy. Śmiesznie wyglądam z metalową sprężynką tylko z jednej strony. Ale mimo wszystko cieszę się, że w końcu się udało i że za  kilkanaście miesięcy będę się szczerzyć jeszcze bardziej. Za mną pierwszy tydzień z aparatem na zębach - zupełnie inny niż ten, na który się przygotowałam.


Kiedy zapisywałam w kalendarzu datę założenia aparatu, od razu na dwa kolejne dni zaplanowałam umieranie na kanapie. Poważnie myślałam, że ból zębów będzie tak silny, że moim najlepszym przyjacielem okaże się ketonal. I czekałam, czekałam, czekałam… a ból nie nadszedł. Nie boli. W ogóle. Chyba naczytałam się za dużo internetów.

Ale zacznijmy od początku. Druga połowa zeszłego roku to były cotygodniowe wizyty u dentysty, cała góra wydanych pieniędzy i w końcu - w styczniu - zielone światło na pierwsze spotkanie z ortodontą. Prześwietlenia takie, śmakie i owakie, a na końcu decyzja - zakładamy. Potem niestety weszłam do internetu i przygotowałam się na najgorsze.

Wyciski - zrobi mi się niedobrze, obrzygam siebie i asystentkę, nic z tego nie wyjdzie - poszło jak z płatka.

Separatory - jeszcze nie będę miała nawet aparatu, a już zęby będą boleć mnie tak, że nie będę mogła nic jeść, będę miała ochotę wyrwać sobie te nieszczęsne gumki - troszeczkę czułam zęby, głowa bolała mnie dwa razy, jadłam wszystko i zastanawiałam się, o co ta cała afera.

Zakładanie aparatu - będzie trwało godzinę albo i dwie, szczęka będzie bolała jak cholera - zanim się obejrzałam, już schodziłam z fotela zadrutowana.

Pierwsze dni z aparatem - będzie boleć głowa, zęby, nic nie będę mogła jeść, będę żałować swojej decyzji - eee… no i gdzie ten ból?

Oczywiście moją pierwszą myślą było, że aparat nie działa. Ponownie weszłam jednak do internetu i tym razem jednak się uspokoiłam - nie musi boleć, żeby działał. Zresztą musi działać, bo po tygodniu widzę efekty - nić dentystyczna wchodzi między zęby tak, jakby było między nimi więcej miejsca.

Na ból byłam przygotowana, więc zaskoczył mnie tylko jego brak. Okazało się jednak, że wcale nie jest on największym problemem związanym z aparatem. Moim numerem jeden na czarnej liście jest to, jak zmienił się mój sposób odżywiania. Po pierwszym posiłku miałam wrażenie, że połowa jedzenia została mi na zębach - i niestety tak było! Wyciągnięcie tego wszystkiego i wyczyszczenie zębów zajęło mi tyle czasu, że odechciało mi się próbować ponownie i nie jadłam nic przez kolejne 20 godzin. Potem z każdym dniem było już trochę lepiej, ale niestety przez najbliższe półtora roku moje jedzenie będzie wyglądało chyba tak jak teraz - dużo rzadziej, ale w większych ilościach. Plus jest taki, że całkowicie zrezygnowałam z przekąsek, bo jak myślę o związanej z tym ceremonii wypłukiwania, szczotkowania, wyciorkowania i nitkowania zębów, to mi się zwyczajnie odechciewa.

Zamki mnie nie obtarły, ale za to język mam poraniony przez pierścienie na szóstkach. Zaklejam je woskiem, który dostałam od ortodontki, i jakoś leci. Podobno można się przyzwyczaić, zresztą nie powinnam się przejmować, bo najgorsze jeszcze przede mną - tak mówi internet.

Wniosek - nie powinnam wchodzić na te wszystkie fora, bo sama się nakręcam. Będę musiała pamiętać o tym samym, kiedy będę w ciąży, bo znając mnie, pewnie wpadnę na świetny pomysł oglądania filmików pokazujących poród ;)

Przede mną jeszcze 18 miesięcy z drutami, więc będę wdzięczna za wszystkie rady dotyczące tego, jak nauczyć się normalnie jeść i nie spędzić połowy życia na myciu zębów!

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin