czwartek, 6 lutego 2014

Zużyte produkty do pielęgnacji ciała

Jak każda prawdziwa blogerka nigdy nie wyrzucam opakowań po zużytych produktach od razu do kosza. Wiadomo przecież, trzeba zrobić zdjęcia, wrzucić na bloga, opisać. W nawyk weszło mi już wkładanie ich do specjalnego pudła i... zapominanie o zrobieniu czegokolwiek więcej. Kiedy ostatnio z owego pudła wszystko zaczęło się już wysypywać, postanowiłam wziąć się w garść i opublikować na blogu zaległe wpisy. Dziś pierwsza część, czyli produkty do pielęgnacji ciała. Tak się dobrze składa, że większość z nich mogę wam z czystym sumieniem polecić!


Masła do ciała to jeden z moich ulubionych kosmetyków, tak ogólnie. Te dwa uwielbiam za przepiękne zapachy i świetne działanie. Joanna Naturia z wanilią pachnie słodko, waniliowo-przyprawowo, jest gęste i odżywcze, wracam do niego od lat i przepadam też za kawową wersją. Krem do ciała Isana sheabutter & kakao przyprawia o ślinotok zapachem lodów czekoladowych. Przyznam, że pod sam koniec trochę zaczęło mi przeszkadzać lepienie się skóry (wcześniej w ogóle tego nie zauważałam), ale mimo wszystko pewnie jeszcze do niego wrócę. Oba produkty są ogólnodostępne, tanie i mają świetne działanie.

To zdjęcie mogłabym podpisać "produkty, których nie ma" :) Nie ma kul do kąpieli Stenders, które znalazłam pod choinką i które umilały mi zimowe wieczory. Poza tym, że barwią wodę i nadają jej piękny zapach, o dziwo dobrze działają też na skórę. Rzadko to piszę o produktach do kąpieli, ale tu rzeczywiści widać różnicę po wyjściu z wanny. Polecam wam owocowe zapachy, kawowo-śmietankowy jako jedyny mnie zawiódł. Nie ma też płynu do kąpieli z passiflorą Fenjal, który zostawił po sobie tylko piękne, szklane opakowanie. Mimo że jest to drogeryjny produkt, według mnie świetnie nadaje się na prezent, właśnie dzięki tej butelce. Z płynu byłam zadowolona, tworzył całkiem niezłą pianę i zostawiał relaksujący zapach, jednak biorąc pod uwagę cenę i pojemność raczej do niego nie wrócę, choć z chęcią sama bym go jeszcze kiedyś od kogoś dostała :)

Jeśli chodzi o żele pod prysznic, naprawdę nie jestem wymagająca. Mają nie wysuszać, dobrze się pienić i ładnie pachnieć. Zarówno Lirene soczyste winogrona jak i Green Pharmacy cedr i cyprys spełniają wszystkie te warunki. Ten drugi dodatkowo przypomina mi swoim zapachem dzieciństwo i kąpiele w płynie "leśnym", lanym z kilkulitrowych butli.

Wśród kosmetyków dla dzieci można znaleźć prawdziwe perełki, takie jak truskawkowa pianka do mycia Lilliputz, która - ze względu na pojemność - jest świetna na wyjazdy. Wypróbujcie, to tylko kilka złotych, a ile radości :) Uniwersalnego żelu Babydream z kolei nikomu nie trzeba przedstawiać. To jeden z najbardziej wielofunkcyjnych produktów - do twarzy, włosów, ciała.

Na koniec zostawiłam dwa produkty, które ze wszystkich opisywanych spodobały mi się najmniej. Brzoskwinowy balsam do ciała Yves Rocher ma co prawda przepiękny zapach, jednak jest dość drogi, a skóra po nim jest jedynie lekko nawilżona. Myślę, że w takiej sytuacji lepiej jednak zdecydować się na zakup wody toaletowej z tej samej linii. Krem do rąk z granatem Alterra jest z kolei dość tani, jednak zapach ma tragiczny. No dobra, może nie jest aż tak źle, ale takie chemiczne, zbyt mocne smrodki niezbyt dobrze na mnie działają i choć dłonie były po tym produkcie w całkiem niezłym stanie, męczyłam go dobrze ponad rok.

Spodziewajcie się w najbliższym czasie więcej tego typu postów, wcześniej jednak opublikuję obiecany przepis na owsiane ciasteczka z masłem orzechowym (om nom nom nom).

Trzymajcie się ciepło!

Em

P.S. Żele Green Pharmacy i Lirene dostałam w prezencie od producenta.