sobota, 21 lutego 2015

"Minimalizm po polsku" i moje pierwsze kroki w kierunku minimalizmu

Jeszcze całkiem niedawno idea minimalizmu była mi zupełnie obca. Jak można chcieć mieć mniej, skoro można mieć więcej? Czerpałam przyjemność z posiadania dużej liczby rzeczy, a także z możliwości pójścia na zakupy tak po prostu, bo akurat miałam ochotę coś sobie kupić. Czy taka postawa była niewłaściwa? Nie, na pewno nie. Dopóki sprawiało mi to radość, wszystko było w porządku.

Nie potrafię określić, w którym momencie zorientowałam się, że chodzenie po sklepach przestało mi się podobać. Chyba mniej więcej rok temu okazało się, że wcale nie cieszę się na myśl, że muszę kupić coś nowego do ubrania, bo zwyczajnie nie odczuwam już przyjemności z wizyty w galerii handlowej. Wciąż od czasu do czasu robiłam takie wypady, ale kupowałam już coraz mniej i szybko wracałam do domu.

Coraz rzadziej zaglądałam też do drogerii. Oczywiście nie przestałam nagle zupełnie kupować kosmetyków, choć pewnie mogłabym, biorąc pod uwagę moje pielęgnacyjne zapasy i kolorówkową kolekcję. Sporo rzeczy jednak rozdałam (ale mimo to nawet nie będę udawać, że blisko mi już do kosmetycznego minimalizmu!). Mam to szczęście, że ze względu na bloga, czasem dostaję od firm kosmetycznych różne nowości, dzięki czemu mogę je przetestować (co wciąż sprawia mi dużo radości) i - jeśli okażą się przeciętne - po prostu puścić dalej w świat (koleżanki są zachwycone :)).

Więcej o samej idei minimalizmu dowiedziałam się dopiero od Agnieszki z kanału nissiax83, która nagrała na ten temat kilka filmików, a w jednym z nich poleciła książkę Minimalizm po polsku. Potem spotkałam się jeszcze z wieloma dobrymi opiniami na temat tej pozycji, a na końcu dostałam ją w walentynkowym prezencie i od razu zabrałam się do czytania.


Książka jest krótka i spokojnie można ją przeczytać w jeden dzień. Ja rozłożyłam sobie lekturę na kilka wieczorów, bo chciałam zostawić sobie miejsce na przeanalizowanie co ciekawszych fragmentów. Myślę, że jest to idealna książka dla początkujących. Dla tych, którzy nie są w stu procentach zadowoleni ze swojego życia, ale nie do końca wiedzą, czego w nim brakuje. Jest szansa, że tym brakującym elementem będzie właśnie prostota.
Pytanie na początek: Czy minimalizm może być dla mnie użyteczny? Jeśli czujesz się przytłoczony, zaganiany, zagubiony - tak. Jeśli marzysz o spokoju - tak. Jeżeli masz wrażenie, że spełnione są wszystkie warunki, abyś był szczęśliwy, a jednak nie jesteś - tak. Minimalizm to wielkie porządki i poszukiwanie prostoty - na początku w przestrzeni materialnej, także w sferze ciała, potem w umyśle, wreszcie w relacjach z innymi ludźmi.
Przyznam, że nie znoszę typowo psychologicznych poradników. Czytając je, mam wrażenie, że jestem zarzucana banałami w otoczce ładnych słów. Chyba nigdy nie przeczytałam w całości żadnej tego typu książki. Ale tu jest inaczej - Anna Mularczyk-Meyer sprawia wrażenie osoby twardo stąpającej po ziemi i choć jej słowa siłą rzeczy czasem brzmią banalnie, to jednak w łatwy sposób prezentują zarówno samą ideę minimalizmu, jak i różne sposoby wdrożenia go w życie. Niczego nie narzuca, nie twierdzi, że mniej zawsze znaczy lepiej i że jest to droga odpowiednia dla każdego. Ja również jestem przekonana, że wiele osób dobrze się czuje, żyjąc całkowicie wbrew minimalizmowi, i wcale nie uważam, żeby był to gorszy sposób na szczęście.
Na każdym kroku namawia się nas, byśmy pracowali i zarabiali coraz więcej. Mało kto znajduje czas i siły, żeby się zastanowić, czy właśnie tego chce i potrzebuje. Porwani wartkim nurtem, czasem zbyt późno się orientujemy, że kawał życia poświęciliśmy gromadzeniu dóbr, a nigdy nie zadaliśmy sobie pytania, czego pragniemy, kim jesteśmy i co nas cieszy. (…) Dajemy nieść się falom, starając się, by życie nasze i naszych bliskich było jak najlepsze. Aż do dnia, gdy dociera do nas, że wcale takie nie jest. Coś lub ktoś zmusza nas do zatrzymania się. Coś wytrąca nas z ustalonego rytmu. Czasem jest to nadmiar stresu, czasem choroba albo przymusowa dłuższa przerwa w pracy. A czasem wystarczy ciężki dzień i większe niż zwykle zmęczenie.
2014 był dla mnie właśnie takim rokiem, kiedy w pewnym momencie musiałam się zatrzymać i głęboko zastanowić nad tym, co jest ważne. W moim przypadku była to choroba (na szczęście przejściowa) i złe rzeczy, które spotkały moich bliskich. Nie był to dobry czas, ale na pewno wyjątkowo cenny - przede wszystkim zmienił moje spojrzenie na świat (geez, jak to przebanalnie brzmi!) i przewartościował wiele spraw. Nagle okazało się, że najważniejsze są najprostsze rzeczy - zdrowie, spokój i bliscy - a pieniądze, od momentu, w którym zaspokajają najważniejsze potrzeby życia na niezłym poziomie (i właśnie życia - nie posiadania), nie mają większego znaczenia i na pewno nie dają szczęścia.

Uśmiecham się sama do siebie, czytając to, co napisałam, bo wygłaszanie takich banałów do niedawna było mi zupełnie obce. Tak naprawdę zmianę, która we mnie zaszła, da się wytłumaczyć chyba tylko w rozmowie w cztery oczy.
Zazwyczaj na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo materialistycznie patrzymy na rzeczywistość. Zarabianie i kupowanie zajmuje nas tak bardzo, że coraz częściej korzystanie ze zdobywanych z trudem dóbr odkładamy na kiedyś. Na weekend, urlop, zakończenie projektu. A gdzieś w tle majaczy tęsknota za czymś innym. Nieokreślonym. Innym rytmem i innymi wartościami.
Idea minimalizmu, kiedyś tak mi obca jak to tylko możliwe, nagle stała się czymś, co wyjątkowo do mnie trafia. I nie chodzi tu o sam element fizycznego posiadania niewielu rzeczy, a raczej o zastanowienie się, czy ścieżka, którą podążam, wynika z tego, co naprawdę chcę osiągnąć, czy może ze społecznych oczekiwań i wzorców.
Nie trzeba odrzucać pracy, konsumpcji i tych wszystkich drobiazgów, które składają się na nasze dni. Wystarczy nauczyć się układać te puzzle w ładniejszą układankę niż do tej pory. Bez rewolucyjnych zmian. Bez radykalizmu. Bez popadania w skrajności, rzucania pracy, wyprowadzania się na odludzie, pozbywania się całego dobytku. Małymi krokami przez codzienne decyzje poprawiać jakość swojej egzystencji. (…) Gdy docenia się proste przyjemności i czerpie satysfakcję z zupełnie zwyczajnych rzeczy, każdy dzień przynosi radość. Znikają szarość i beznadzieja, zaczyna się dostrzegać nieskończoną gamę barw i odcieni. (…) Rozwieszając pranie, cieszymy się zapachem czystości. (…) Drzemka pod ulubionym starym kocem dorównuje wypoczynkowi w luksusowym hotelu. Słuchanie ukochanej płyty poprawia humor niemal tak samo jak osobisty udział w koncercie. Spacer z psem w zimowy dzień, gdy mróz szczypie w policzki, sprawia, że chce się śpiewać wniebogłosy.
Cieszyć się każdą chwilą - właśnie tego się nauczyłam. Skłamałabym, mówiąc, że zawsze mi się to udaje, że nie mam gorszych chwil, kiedy wcale nie doceniam tego, że jestem zdrowa i wszystko jest dobrze, tylko skupiam się na tym, że za oknem jest szaro, ciemno, a mnie boli głowa, i w ogóle wszystko jest do kitu. Oczywiście, że są takie dni. Ale jest ich nieporównywalnie mniej niż kiedyś i mam nadzieję, że ta tendencja będzie się utrzymywać (niech tylko przyjdzie ta wiosna!!!).

Celowo pominęłam w tym wpisie kwestie porządków w otoczeniu i samego pozbywania się zbędnych rzeczy, bo jest to temat na cały osobny wpis. Na razie zresztą zabieram się do tego powoli - chcę uniknąć sytuacji, w której najpierw wyrzucę połowę rzeczy z mieszkania, a potem zorientuję się, że wcale nie o taki minimalizm mi chodziło, i wydam fortunę na odkupienie wszystkiego :) Nie wiem jeszcze, jak wielu przedmiotów potrzebuję i które ze zbędnych rzeczy sprawiają mi radość, więc będę do tego dochodzić powoli.

Uff, minęły już prawie cztery godziny od kiedy zaczęłam pisać. Jest sobota, ale wstałam o 6.30, bo bardzo chciałam w końcu zmierzyć się z tym tematem (o wczesnym wstawaniu też będzie wkrótce!). Przede mną jeszcze cały dzień, który spędzę jak mogę najlepiej, z bliskimi, ciesząc się każdą chwilą i małymi rzeczami.

To na pewno jeden z bardziej osobistych wpisów na blogu i trochę się obawiam, jak zostanie przyjęty. Jestem pewna, że momentami nie udało mi się uniknąć banałów i "głębokich" stwierdzeń, z których jeszcze niedawno sama bym się nabijała. Inaczej się jednak nie dało. Miłego dnia! :)